fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Poezja Katarzyna Dominik

07/2022

 

Nie przeskoczy nieba

Zapukała do drzwi,
noc gwiazdom skradziona.
Spłoszyła niewinną szczerość
do potęgi trzeciej bez bawełny.

Weszła do przedpokoju,
rzuciła gradem podnieconych gestów
i została na ciele napiętym jak struna
mammograficznym spojrzeniem.

Usiadła na końcu łóżka,
zaproponowała
lampkę bez wina w kolorze ust,
na których zastygły wścibskie pretensje.

Nim odpłynęła na rauszu,
wyszła przez okno.
Nie doczytała drobnego druku
subskrypcji chłopaka w moich oczach.

 

Przed

Parę minut po piątej
Patrzę w niebo
jedna po drugiej
zakładają powłoki
Płyną przed siebie

Parę minut przed szóstą
Pośpiesznie spakowane
taszczą ufność na czyste jutro
bez grzechu niewyznanego

Już siódma
Czuję coraz mniej

Płynę z nimi
choć nie wiem z której strony nadciągnęły
i czyją duszę z nimi przywiało

 

W górę piekła

Zapełniam treścią sakwę Judasza
omijając Sodomę.

Startuję ze światłem,
mam swoje atuty.

Podnoszę krucyfiks,
upadam czwarty i piąty raz.
Spoglądam w górę,
niebo krwawi.

Nie czuję ciężaru ognia.

 

I tylko jego wciąż za mało

Patrzę na marynarkę,
prasuję wymiętą koszulę
i wykrzykuję w twarz Bogu.

Nie podobne jest, by
równocześnie
zabrać i dać
człowieka,
będącego jednakowo
po tej i tamtej stronie życia.

Przytulam jego ulubiony
sweter,
który dawno wyszedł z mody
i przeklinam wszystkie świętości
słowiańskie, celtyckie,
kawałki podartych zdjęć,
róże, kluczyki, herbatę,
pozostałości, adrenalinę,
puste pragnienie bliskości
niewylewane za kołnierz słowa, które cedziliśmy
od rzeczy.

Ptasi móżdżek, ptasie gniazdo,
upadam pod ciężarem
nieobecności.

Pamiętam zapach jego koszuli
i czekam…

 

06/2022

 

Ja czy jednak one

Dysponuję spadkiem po kobietach
które wyschły w odbiciu lustra

Z twarzą nadgryzionych marzeń
okaleczona słabością stereotypów
stoję w oknie
wyczekując rozgrzeszenia
za zbrodnię przeciwko nocy

Pod stopami obcy bruk
dzikie ulice i kierunek
nie po drodze
przypominają że one
też tu były

W gasnącym sercu sen
niejednakowo rozmazany
bije rytmem tych które
pragnęły wysypać piasek z klepsydry
i odrodzić się w innym czasie
by oddechem reanimować siebie
w smaku śliwek z sadu
we włosach splątanych wiatrem
w zapachu wiejskiego chleba
w ich przejrzystych źrenicach

Jestem znakiem krzyża
który one wykonywały
kładąc głowę do poduszki

 

Geometria

Z chwil które się nie wydarzyły
w ekliptyce rodzaju nijakiego światłych umysłów
jestem morfologią ostańca
wyizolowanej formy
Ukrywam się pod bezkształtnością
Elektron wiatru proton słońca kwark deszczu
przypominają że jesteś odlegle niepodzielny
w Warkoczach Bereniki
w roju meteorów ognistych
Każdy zapach cynamonu z goździkiem
wypełnia mnie tobą
najgłębiej
Gasnę w świetle
kiedy księżyc moich ust dopomina się
gorących pocałunków
W deklinacji Korony Południowej
rektascensja serca spada na dno
I staję się drażniącą próżnią
w każdym słowie przelanym
Palę się na stosie pragnień
A Ty zapełniasz obce kartki
izospiny
abstrakcją przestrzeni

05/2021

 

Sekretarzyk

Podrapany
w piwnicy trzymał tożsamość
bez szuflady

jest

Dotykam jego duszy
głaszczę dłonią
przytulam

Osłaniam ciałem
Ustawiam

przy sercu

Sentyment starocia
defektywnie zgaszony

Wspomnienie (tej) duszy
alegoryczne i światłe

 

Życie raz jeszcze

Zatem
czysta kartka
brak skreśleń
i błędów
w słowie życie
oddech
na lusterku

 

Czas migrujący

Podniosłam z bruku wiek
zbitkę przypadkowych liczb
podczas eksmisji stąd
i z meldunkiem tam

dla innych zawsze – dla siebie

chwyciłam odruchowo
kilka cyfr pesel

reszta i szpargały
to tamto i może
adres nieczytelny

pod ławką obierki po jabłku
skóra na piszczelach
której wiatr cieniem

podpieram ścianę
stroję się w cierpliwość

dla innych zawsze – dla siebie

 

Buona sera

Na straży dnia
pochylony zmierzch
nad prezbiterium snów
tuli noc

ostatnie sylaby
zasłyszanych myśli

Zakrystia
sfery gwiazd
niebiesko mi

budzą się stworzenia
wschodzącego księżyca

Tchnienie w układzie krążenia
na przełaj dywagacjom mędrców
prostuje zakrzywione słowa

ludzie splatają słowa –
sumę wszystkich żyć

 

 

04/2021

W głąb siebie i dalej

Trafiona rykoszetem
śmiertelności
otwiera syryjską opaskę
płochej naiwności
menora nocy

W głąb podróży
pachnie zadumą:
gdzie jest jej miejsce
w tym czy w innym życiu?

Jeszcze chęci
i drgnięcie warg
już urna
ciemnica
Zdrowaśka

Jest przejazdem
garścią prochu

 

Uśpiona tęsknota

Słucham tęsknoty

kotara wspomnień odsłania
głowę na poduszce
haftowanej zapachem siana
i w półśnie czuję
jakbym znowu miała
dwadzieścia lat
nie więcej

Siedzę na łące
splatam wianek
z młodzieńczych marzeń
wracając w miejsca
we mnie schowane

W dłoniach trzymam
cały świat i połowę
wszechświata

Zapatrzona w dal
sięgam po jeszcze

Już świta
czas wstać
nieznośna pora
przebudzenia

 

Supeł

Zaciska krtań
w półsłowie
między wersami
Cel nieosiągnięty
nie odejdę
choć głos zawisł
krzesło się przewróciło
Pobiegnę ku górze
z ufnością trwającą
w niepewności
Drganiem szeptów
rozplączę nieśmiałość

 

Byłam jestem być może będę

Byłam jak neofitka
pod egidą nieba
jak myśl laminowana
osobliwą treścią

Jestem łzą morza
targaną sztormem
dźwiękiem
opadającej kotwicy

W furcie życia
będę rotą
nieprzemijalności
by kiedyś nie teraz
w korporacji poezji
przekroczyć
wysokie progi Albionu

I choć jeszcze
nie czas umierać
pragnę więcej
niż tylko
zostawić ślad
obcy spojrzeniu
bliski sercu

Kazamata życia
dziewczyny znikąd

cały świat i połowę
wszechświata

Zapatrzona w dal
sięgam po jeszcze

Już świta
czas wstać
nieznośna pora
przebudzenia

 

Skip to content