02/2020
Trzy wiersze dla Luchino Viscontiego i Helmuta Bergera
Zmierzch bogów
Czerwone, przede wszystkim krwiste dymy i stal w perspektywie. Ogień na niebie określa dom, tak myślę. Jest gorzej, niż we wczorajszym śnie, matko. Na ulicach komunizm rozdeptuje chodniki, a ty przytulasz mnie do piersi i kochasz chorą miłością. Czasami jest jeszcze skóra, na której można odreagować. Pospieszne pocałunki, jak wgryzanie się w kości, matko. Spokój? Nie znam tego abażuru, u nas wszystkie są kremowe. Coraz gęstsza atmosfera w salonie. Ogromny stół przykryty obrusem z irlandzkiego płótna. Samotna waza do której czuję sympatię, bo w każdej chwili może się zamienić w proch. Boazerie już płowieją, matko. Biorę w dłonie brudne ciało. Skanuję cię do reszty, wchodzę i wychodzę.
Ludwig
Przepych? Możliwe, wśród złota. Na ścianach wiszą rokokowe lustra. Króluje brokat i szkarłat, na które nie zwracam uwagi. Przecież wszędzie jest podobnie. Portale, portyki, francuskie ogrody. Wolę podziwiać twój podniesiony wysoko podbródek. Obserwuję, gdy jedziesz dumnie na białym koniu i zazdroszczę. W czerni wyglądasz ponętnie, kuzynko. Zapraszam więc do krainy błękitnego śniegu, wertykalnie zrytmizowanych drzew. W imieniu Wagnera i swoim widzę wspólny mianownik. Bliskość? Tak, skórzana rękawiczka na karku, połączone na zawsze usta. Mogłabyś należeć do mnie, Elżbieto. W neoromańskim zamku budują kolejną wieżyczkę.
Portret rodziny we wnętrzu
W tym mieście wypchanych rzeźb o zbyt ciężkich głowach, od rana chce się spać. Nawet beżowy kaszkiet nie zakrywa siwiejących powoli włosów. Przypadek? Eklektyczna fasada zachęca do zwiedzania. Zapuszczam się w nieznane, wchodzę. Wita mnie kurz i popękane płótna. Myślę więc o ludziach, którzy wcisnęli tu pięty, o ich pożółkłych z dumy aurach, fałszywych portretach przodków. I co by było, gdybym urodził się w złotej czapce, daleko od domu i był synem intelektualisty? Szerokie horyzonty, elokwencja, czysty modernizm. A jednak życie, krew pod nosem i na białym podkoszulku. Błękitne jeansy od Yves Saint Laurent’a nasiąknęły dekadencją. Pobili mnie, poszli w siny naskórek, skurwiele. Stary kadr w nowym miejscu. Wspomnienia piętrzą się, jak style w architekturze. Zabierasz mnie i masz. Kładę się w łóżku na odcisku twojego ciała, profesorze.