07/2022
Jeśli zapomnę…
Przychodzisz pełnią nieobecności.
Owinięty w ciszę przysiadasz na skraju milczenia.
…milczę obok.
Ty tam, ja tu, na podniesienie głowy,
na odległość nie do przebycia
w równoległości nieba i ziemi.
Nie tulę tęsknoty.
Tęskni się osamotnieniem…
Nie, nie jesteśmy samotnością
a wypełnia nas wszystko co było.
Żyje tobą i mną, jednocześnie,
zwłaszcza teraz… kiedy bez ciebie…
W nieprzemijaniu jesteś
i ja jestem, chociaż inaczej.
Na równi ułomne…a rajskie ptaki.
Tęsknienia zmienione w milczenie,
z tą samą czułością związują zerwane nici.
Zwijają w kłębek, coraz bliżej siebie.
Pamiętam… a jeśli zapomnę,
spojrzę w niebo.
A ty zza cienkiej, niebieskiej linii
zapatrzysz się w ziemię, we mnie.
…kolejny raz noc przemilczymy miłością.
Zaduch
Na stole herbata. Paruje hibiskusem.
Matowe spojrzenia przemykają po ścianach
obwieszonych obrazami.
Milczą wyuczonym uśmiechem wzajemnych niedomówień.
Obojętna przeźroczystość nie budzi uczuć, żeby nie bolało.
Zamki na piasku w ciasno przystających przestrzeniach.
Na spojrzenie oczu… a na przeciwległych brzegach
pełnych fałszywych skarbów,
zatartych śladów,
zużytych schematów.
Ociemniali gwarem ciszy niespełnienia
dotykają oczekiwań, nie widząc światła.
Żyją tak jak śnią…
w samotniach zasuszonych łąk,
w zaduchu okruchów codzienności.
Na stole herbata.
Popielniczka pełna niedopałków słów
i nadgryziona szarlotka z kruszonką…
bez głodu na życie.
Tryptyk ze strachu
Anatomia strachu
Schodami
olbrzymiejących lęków
narasta strach.
Żując bezradność
ucieleśnionych obaw
nie można otworzyć drzwi do Narnii.
Kruchość monolitu…
Strach
twardnieje w oczach
monolitem czerni
onyksowych kamieni.
Wystarczy płomyk czyjejś obecności
a rozkwita mocą kruchości światła.
Wokanda
Okiełznaniem strachu przed śmiercią
ułaskawiłam życie.
Pączkuje pełnią chwil wyjątkowych,
niepowtarzalnych.
Lęk przed życiem,
próżnią udręki
nie skazuje już na śmierć.
06/2020
w tobie wszystko
śnij we mnie głęboko
onirycznym wzorem
zawieszonym nisko
krystaliczną perłą
korony księżyca
ścieżką tajemnicy
czarodziejskiej góry
z początkiem bez końca
opowiadaj o nas
o tym co na szczycie
i nie budź mnie świtem
a dotykiem słońca
powiedz
– zaśnij jeszcze
jeszcze śnij przejrzyście w tobie
mną jest wszystko
w nowy dzień
wstać po raz kolejny od nowa
rozwiązać supły kołtunom myśli
ogarnąć ból
grząski uparty
żeby świt zobaczyć
świtem zasypia strach
budzi się światło
różowi usta
w uśmiech układa
otwarciem dłoni uwolniony oddech
perli świeżością
oddycha inaczej…
nie tłumi powietrza
nieśpiesznie
ruszyć w nowy dzień
nowym pędem skłania
nim zawróci noc
i zarzuci mantylę
do wiosny
weź do siebie moją bezsenność
tylko na jedną noc
nie dłużej
opowiedz o sobie
a ja rosą zieleni
opłuczę graffiti myśli
uwolnię
wodą ucichnę
czasem się stanę
cieniem położę poza niepokojem
i snem zwaśnię
weź moją bezsenność do siebie
tylko na jedną noc
do wiosny
…nie dłużej
Pusty czas
Ucichłe zimą cmentarzysko czasu,
– kruchta do nieba w gołębim puchu.
Letejską ciszą
nocy bez końca opadłe chmury,
jak ogromne wieko.
Kamienne płyty,
zniewoloną pamięć
run tatuażem bez sensu krzyżują
że przeminęło…
i że nigdy więcej…
Daty
jak kruków czarny acheront
skrzeczą żałością litanie pretensji.
Zgubione chwile nawijają w kłębek
nie chcąc nic więcej
tylko w sen uciec,
poza przemijanie.
Pusty czas stanął. Wyłączając miarę
zdmuchnął ogarek snem dziecięcej wiary,
że gdy się zbudzi,
rozejrzy wkoło,
zmieni porządek
a potem
ruszy ścieżką Ariadny,
nie trwoniąc siebie.
04/2020
Dezorganizacja
nie czuć już
zawisnąć hermetyczną ciszą
rozmytej akwareli
nutą fraz kosa
wykołysać oczekiwanie
opaść z rosą
światłem zapatrzyć
zasłuchać
w konsonans dnia
Zamknięta w ptaku
kobieta
zamknięta w ptaku
codziennością wyzwala światło
rodząc ziarna dnia
pielęgnuje trwanie
miękkością skrzydeł
koi lęki nocy
i nie jest ważne
czy przysiada zmęczeniem mroku
składając skrzydła modlitwą ćmy
czy wzbija lekkością świtania
w rozwartych dłoniach pawika
nieustannie
wzbudza zachwyt Boga
zauroczonego jej mocą…
której nie przewidział
Na dzień dobry
zmierzch wylał po sufit
nie mieści się w sobie
przecieka w noc
chwila po chwili –
martwy czas
kiedy coś odeszło
a przyszłe
…niewiadome
rozsypane drobiny gwiazd
przynoszą myśli
od ciebie
dla mnie
podobno…
tylko najgłębsza czerń
może zrozumieć światło
Echolalia
nie czuję upływającego czasu
zasiadł we mnie
tęskni
powtarzając zasłyszane słowa
co noc
słucham światłem w oknie
czekając świtu
z uśmiechem
02/2020
Zakwitłe ptakami
Pierwsza umarła pamięć słów – prostych, codziennych.
– Narodziła zdziwienie zamkniętych szuflad
inspiracji… maskowane żartem: dziwosłów
Drugi umilkł czas gubiąc się w koronkach zdarzeń.
Wskazówki zegarów przylgnęły do ziemi.
– Narodził się strach jaki czują ptaki bez gwiazd.
Wkrótce odeszła pamięć miejsc. Mapy powrotów.
Ślad ścieżek wydeptanych w księdze przeszłości.
– Narodziła dławiący ciężar wycofania.
Zginęła pamięć twarzy syconych czułością rąk.
Teraz rozmytych nierozpoznaniem.
– Narodziła agresję karmioną obcością.
W końcu skonał dotyk… osiadł w bezdechu ciała.
– Narodził stupor. Otępieniem zamykając
bliskość w niepojętym gwarze smugi splątania.
Umierałam ostatnia, między kroplami bezradnego czasu
wpatrzona w nagi błękit oczu rozwartych odchodzeniem.
Milkłam drżeniem palców. Ciszą dłoni w dłoni.
– Zrodziła się pewność:
Miłość nie odchodzi… trwa drzewem zakwitłym ptakami.
I boję się snów
Wyłonił się z załomu sennego labiryntu zamkniętych synaps.
Podpływa.
Olbrzymieje niewiadomym.
Zarzuca ciasny sznur cienia.
Zaciska oddech.
Tępą stroną bólu otwiera żyły
tłocząc spienioną krew w lodowaty dół żołądka.
–Spokojnie moje serce!- to tylko człowiek.
Spójrz… uśmiechnął się
i przeminął.
Zrównane szale
zakończona rozmowa ze Steinbeckiem
kładzie na otwartych stronach milczące przerażenie
ścinkami niestrawionych myśli
rozsypuje niepokoje
niech nie zalegają w sumieniu
przyjaźń i litość
nieposegregowane oczekują
w kontenerach niezrozumienia
niespełnione obietnice
w szczelnie zamkniętych słojach
stoją na półkach w nieistniejącej farmie
teraz można pociągnąć spust
czyż nie dobija się koni?
i tak zatańczą po śmierć
nikomu niepotrzebne
śmierć myszy – śmierć człowieka
zrównane szale…
gaśnie najważniejsze
___
01/2020
W drodze
Wychodzę z czasu…
Tańcem błędnego ognika
kalendarze lat przekładam.
Przemierzam daty zmarszczkami gniazd
w posiwiałych źdźbłach kartek,
budząc niepokój śniących ptaków.
Zasłaniam dziury w sumieniu.
Przytulam blizny minionych zdarzeń,
co znowu bolą osadem matowym…
szeroko tak… bezbrzeżnie.
Tęsknotą dotykam myśli.
Latem na ustach wciągam ich zapach.
Trącając nuty składam frazę
chcąc oddać wszystko, co mieszczę.
Pieśnią szamanki zaklinam
spłowiałe wonie, dźwięki, kolory.
To czego szukam ma imię… Życie.
Co trwa… Oddycha wszystkimi zmysłami.
Brzęczy, jak iskry w jasności ogniska
uwodząc nową kartą kalendarza.
Zrównane szale
zakończona rozmowa ze Steinbeckiem
kładzie na otwartych stronach milczące przerażenie
ścinkami niestrawionych myśli
rozsypuje niepokoje
niech nie zalegają w sumieniu
przyjaźń i litość
nieposegregowane oczekują
w kontenerach niezrozumienia
niespełnione obietnice
w szczelnie zamkniętych słojach
stoją na półkach w nieistniejącej farmie
teraz można pociągnąć spust
czyż nie dobija się koni?
i tak zatańczą po śmierć
nikomu niepotrzebne
śmierć myszy – śmierć człowieka
zrównane szale…
gaśnie najważniejsze
Bez żalu
weszła
usiadła obok
bezpowiekie oko zatopiła w cierpieniu
z ufnością podałeś dłoń
na poduszce
w kostkę złożony ostatni oddech ulgi
bez żalu…
jeszcze tylko garść ziemi