fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Poezja Anna Marszewska

07/2022

 

Jeśli zapomnę…

Przychodzisz pełnią nieobecności.
Owinięty w ciszę przysiadasz na skraju milczenia.
…milczę obok.
Ty tam, ja tu, na podniesienie głowy,
na odległość nie do przebycia
w równoległości nieba i ziemi.

Nie tulę tęsknoty.
Tęskni się osamotnieniem…
Nie, nie jesteśmy samotnością
a wypełnia nas wszystko co było.
Żyje tobą i mną, jednocześnie,
zwłaszcza teraz… kiedy bez ciebie…

W nieprzemijaniu jesteś
i ja jestem, chociaż inaczej.
Na równi ułomne…a rajskie ptaki.
Tęsknienia zmienione w milczenie,
z tą samą czułością związują zerwane nici.
Zwijają w kłębek, coraz bliżej siebie.

Pamiętam… a jeśli zapomnę,
spojrzę w niebo.
A ty zza cienkiej, niebieskiej linii
zapatrzysz się w ziemię, we mnie.
…kolejny raz noc przemilczymy miłością.

 

Zaduch

Na stole herbata. Paruje hibiskusem.
Matowe spojrzenia przemykają po ścianach
obwieszonych obrazami.
Milczą wyuczonym uśmiechem wzajemnych niedomówień.
Obojętna przeźroczystość nie budzi uczuć, żeby nie bolało.

Zamki na piasku w ciasno przystających przestrzeniach.
Na spojrzenie oczu… a na przeciwległych brzegach
pełnych fałszywych skarbów,
zatartych śladów,
zużytych schematów.

Ociemniali gwarem ciszy niespełnienia
dotykają oczekiwań, nie widząc światła.
Żyją tak jak śnią…
w samotniach zasuszonych łąk,
w zaduchu okruchów codzienności.

Na stole herbata.
Popielniczka pełna niedopałków słów
i nadgryziona szarlotka z kruszonką…
bez głodu na życie.

 

Tryptyk ze strachu

Anatomia strachu

Schodami
olbrzymiejących lęków
narasta strach.

Żując bezradność
ucieleśnionych obaw
nie można otworzyć drzwi do Narnii.

 

Kruchość monolitu…

Strach
twardnieje w oczach
monolitem czerni
onyksowych kamieni.

Wystarczy płomyk czyjejś obecności
a rozkwita mocą kruchości światła.

Wokanda

Okiełznaniem strachu przed śmiercią
ułaskawiłam życie.
Pączkuje pełnią chwil wyjątkowych,
niepowtarzalnych.

Lęk przed życiem,
próżnią udręki
nie skazuje już na śmierć.

 

 

06/2020

 

w tobie wszystko

śnij we mnie głęboko
onirycznym wzorem
zawieszonym nisko
krystaliczną perłą
korony księżyca

ścieżką tajemnicy
czarodziejskiej góry
z początkiem bez końca
opowiadaj o nas
o tym co na szczycie

i nie budź mnie świtem
a dotykiem słońca
powiedz
– zaśnij jeszcze
jeszcze śnij przejrzyście w tobie
mną jest wszystko

 

w nowy dzień

wstać po raz kolejny od nowa
rozwiązać supły kołtunom myśli
ogarnąć ból
grząski uparty
żeby świt zobaczyć

świtem zasypia strach
budzi się światło
różowi usta
w uśmiech układa

otwarciem dłoni uwolniony oddech
perli świeżością
oddycha inaczej…
nie tłumi powietrza

nieśpiesznie
ruszyć w nowy dzień
nowym pędem skłania
nim zawróci noc
i zarzuci mantylę

 

do wiosny

weź do siebie moją bezsenność
tylko na jedną noc
nie dłużej
opowiedz o sobie

a ja rosą zieleni
opłuczę graffiti myśli
uwolnię
wodą ucichnę
czasem się stanę
cieniem położę poza niepokojem
i snem zwaśnię

weź moją bezsenność do siebie
tylko na jedną noc
do wiosny
…nie dłużej

 

Pusty czas

Ucichłe zimą cmentarzysko czasu,
– kruchta do nieba w gołębim puchu.
Letejską ciszą
nocy bez końca opadłe chmury,
jak ogromne wieko.

Kamienne płyty,
zniewoloną pamięć
run tatuażem bez sensu krzyżują
że przeminęło…
i że nigdy więcej…

 

Daty

jak kruków czarny acheront
skrzeczą żałością litanie pretensji.
Zgubione chwile nawijają w kłębek
nie chcąc nic więcej
tylko w sen uciec,
poza przemijanie.

Pusty czas stanął. Wyłączając miarę
zdmuchnął ogarek snem dziecięcej wiary,
że gdy się zbudzi,
rozejrzy wkoło,
zmieni porządek
a potem
ruszy ścieżką Ariadny,
nie trwoniąc siebie.

 

 

04/2020

 

Dezorganizacja

nie czuć już
zawisnąć hermetyczną ciszą
rozmytej akwareli

nutą fraz kosa
wykołysać oczekiwanie

opaść z rosą
światłem zapatrzyć

zasłuchać
w konsonans dnia

 

Zamknięta w ptaku

kobieta
zamknięta w ptaku
codziennością wyzwala światło

rodząc ziarna dnia
pielęgnuje trwanie

miękkością skrzydeł
koi lęki nocy

i nie jest ważne
czy przysiada zmęczeniem mroku
składając skrzydła modlitwą ćmy
czy wzbija lekkością świtania
w rozwartych dłoniach pawika

nieustannie

wzbudza zachwyt Boga
zauroczonego jej mocą…
której nie przewidział

 

Na dzień dobry

zmierzch wylał po sufit
nie mieści się w sobie
przecieka w noc
chwila po chwili –
martwy czas
kiedy coś odeszło
a przyszłe
…niewiadome

rozsypane drobiny gwiazd
przynoszą myśli
od ciebie
dla mnie

podobno…
tylko najgłębsza czerń
może zrozumieć światło

 

Echolalia

nie czuję upływającego czasu
zasiadł we mnie
tęskni
powtarzając zasłyszane słowa

co noc
słucham światłem w oknie
czekając świtu
z uśmiechem

02/2020

Zakwitłe ptakami

Pierwsza umarła pamięć słów – prostych, codziennych.
– Narodziła zdziwienie zamkniętych szuflad
inspiracji… maskowane żartem: dziwosłów

Drugi umilkł czas gubiąc się w koronkach zdarzeń.
Wskazówki zegarów przylgnęły do ziemi.
– Narodził się strach jaki czują ptaki bez gwiazd.

Wkrótce odeszła pamięć miejsc. Mapy powrotów.
Ślad ścieżek wydeptanych w księdze przeszłości.
– Narodziła dławiący ciężar wycofania.

Zginęła pamięć twarzy syconych czułością rąk.
Teraz rozmytych nierozpoznaniem.
– Narodziła agresję karmioną obcością.

W końcu skonał dotyk… osiadł w bezdechu ciała.
– Narodził stupor. Otępieniem zamykając
bliskość w niepojętym gwarze smugi splątania.

Umierałam ostatnia, między kroplami bezradnego czasu
wpatrzona w nagi błękit oczu rozwartych odchodzeniem.
Milkłam drżeniem palców. Ciszą dłoni w dłoni.

– Zrodziła się pewność:
Miłość nie odchodzi… trwa drzewem zakwitłym ptakami.

I boję się snów

Wyłonił się z załomu sennego labiryntu zamkniętych synaps.
Podpływa.
Olbrzymieje niewiadomym.
Zarzuca ciasny sznur cienia.
Zaciska oddech.
Tępą stroną bólu otwiera żyły
tłocząc spienioną krew w lodowaty dół żołądka.

–Spokojnie moje serce!-  to tylko człowiek.
Spójrz… uśmiechnął się
i przeminął.

Zrównane szale

zakończona rozmowa ze Steinbeckiem
kładzie na otwartych stronach milczące przerażenie
ścinkami niestrawionych myśli
rozsypuje niepokoje
niech nie zalegają w sumieniu

przyjaźń i litość
nieposegregowane oczekują
w kontenerach niezrozumienia

niespełnione obietnice
w szczelnie zamkniętych słojach
stoją na półkach w nieistniejącej farmie

teraz można pociągnąć spust
czyż nie dobija się koni?
i tak zatańczą po śmierć
nikomu niepotrzebne

śmierć myszy – śmierć człowieka
zrównane szale…
gaśnie najważniejsze

___

01/2020

W drodze

Wychodzę z czasu…
Tańcem błędnego ognika
kalendarze lat przekładam.
Przemierzam daty zmarszczkami gniazd
w posiwiałych źdźbłach kartek,
budząc niepokój śniących ptaków.

Zasłaniam dziury w sumieniu.
Przytulam blizny minionych zdarzeń,
co znowu bolą osadem matowym…
szeroko tak… bezbrzeżnie.

Tęsknotą dotykam myśli.
Latem na ustach wciągam ich zapach.
Trącając nuty składam frazę
chcąc oddać wszystko, co mieszczę.
Pieśnią szamanki zaklinam
spłowiałe wonie, dźwięki, kolory.

To czego szukam ma imię… Życie.
Co trwa… Oddycha wszystkimi zmysłami.
Brzęczy, jak iskry w jasności ogniska
uwodząc nową kartą kalendarza.

Zrównane szale

zakończona rozmowa ze Steinbeckiem
kładzie na otwartych stronach milczące przerażenie
ścinkami niestrawionych myśli
rozsypuje niepokoje
niech nie zalegają w sumieniu

przyjaźń i litość
nieposegregowane oczekują
w kontenerach niezrozumienia

niespełnione obietnice
w szczelnie zamkniętych słojach
stoją na półkach w nieistniejącej farmie

teraz można pociągnąć spust
czyż nie dobija się koni?
i tak zatańczą po śmierć
nikomu niepotrzebne

śmierć myszy – śmierć człowieka
zrównane szale…
gaśnie najważniejsze

Bez żalu

weszła
usiadła obok
bezpowiekie oko zatopiła w cierpieniu
z ufnością podałeś dłoń
na poduszce
w kostkę złożony ostatni oddech ulgi
bez żalu…
jeszcze tylko garść ziemi

Skip to content