Wokół obcy niezwracający na mnie uwagi, a jeśli nawet spojrzą, rejestrują po prostu miejsce. Miejsce, które jest zajęte. Czuję się z tym dobrze. Anonimowość. Czwarta rano. Nie ma okien na świat, są lustra. Patrzę na książkę rozpostartą na kolanach. Patrzę, nie czytam, choć bardzo chciałbym zająć myśli losami bohaterów.
Co zastanę na miejscu? Jeszcze tylko kilka godzin dzieli mnie od odpowiedzi na to pytanie. Tylko kilka, a może aż kilka? Nie mogę się zdecydować. Nie chcę. Następna stacja przynosi mi ulgę w postaci pasażerki, która zajmuje miejsce naprzeciwko. Wpatrując się w jej odbicie, zaczynam wymyślać historię i zapominam, dlaczego jadę tam, gdzie może już nikt nie czeka. Ulga trwa i trwa. Obdarzam kobietę radością, miłością, tęsknotami, cierpieniem. Tego ostatniego daję w nadmiarze. Nabieram rozpędu. Coraz bardziej znęcam się nad nią i coraz większą czuję satysfakcję. Zajęta telefonem nie zdaje sobie sprawy, jak beznadziejne prowadzi życie. W ciągu kilkunastu minut doprowadzam ją do rozpaczy tak wielkiej, że najlepszym wyjściem jest śmierć. Nagle pociągam za hamulec. Tym razem nie chcę, żeby wybrała to wyjście. Ofiarowuję jej nadzieję. W tym samym momencie kobieta uśmiecha się do telefonu. To oznacza, że mam w sobie dobro. To oznacza, że wcześniej nie umiałem go w sobie odnaleźć. To oznacza, że na pewno nikt nie czeka.
Zabieram nadzieję.