Filigranowa kobieta o dziewczęcej sylwetce szła, a raczej wlokła się aleją wśród drzew, tak typową dla mazurskich dróg, miotając pod nosem siarczyste przekleństwa, zrodzone pomysłem zrezygnowania z przyjazdu na miejsce taksówką, na rzecz spaceru. Rzekomo krótkiego i relaksującego.
Czuła się wyczerpana tym, co wydarzyło się przez ostatnie dwa lata. Balansowała na skraju wytrzymałości. Na wszystkich poziomach życia. Siły, sens, blask i spontaniczność zniknęły pod grubą powłoką nagromadzonych błędów, złych decyzji, porażek i rozczarowań.
Każda cząstka jej ciała krzyczała zmęczeniem. Teraz, przy życiu utrzymywały ją jedynie echa obietnicy Tośki, przyjaciółki, za namową której zdecydowała się na wyjazd.
– Wszystko ci załatwiłam dziewczyno! – mówiła podekscytowana. Jeszcze będziesz mnie po rękach całowała za tę przysługę! Toż to Dwór Sosnowo! Twoja przystań. Wymarzona. Najbardziej malownicze miejsce nad jeziorem Narie z lasami, łąkami, parkiem, piaszczystą plażą, kąpieliskiem i pomostami wchodzącymi w głąb jeziora. A co najważniejsze, z dala od turystycznego zgiełku. Uwierz! To magiczne miejsce wypełnione śpiewem ptactwa, łopotem żagli i pluskami rybich ogonów. A zagajniki! A łąki!…jak kramy pachnące żywicą, grzybami i poziomkami. Mówiąc krótko: miejsce, w którym narodzisz się od nowa. Tylko jedź i nie zapomnij odwiedzić bab pruskich, ale ich nie dotykaj, bo w kamień zamieniają za błędy przeszłości. Nazbierałaś ich trochę – dorzuciła szelmowsko mrużąc oczy.
Znały się od lat. Wszystko o sobie wiedziały i wzajemnie wspomagały w najtrudniejszych chwilach.
– Ble, ble – wycedziła przez zęby, wychodząc z myśli. Już ja cię wycałuję…aż po same łokcie…jak tylko wrócę!
Zsunęła buty. Uwolnione stopy, dotykając chłodu kamiennej ścieżki czerpały z niej jakąś nadnaturalną moc. Ruszyła dalej. Wreszcie między świeżo wykoszonymi trawnikami, otoczonymi pasmem koron drzew, wyłonił się cel. Dworek. Piękny, stylowy, utrzymany w idealnym stanie. Jego kształt wyraźnie rysował się na tle dwubarwnego nieba, niczym Ocean Spokojny, podzielony równo pół na pół intensywnie nasyconym turkusem i jaśniutkim błękitem ze strumieni spływających lodowców…Bajka!
To ostatni widok i słowo, które pozostało w pamięci, kiedy runęła na łóżko w hotelowym pokoju natychmiast zasypiając. Tak jak stała, w podróżnych dżinsach i trykotowej bluzce.
Obudziła się równie nagle, jak zasnęła. Bez uświadomionej przyczyny. Po prostu otworzyła oczy nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie jest i jak się tu znalazła.
Przez zasłonięte żaluzje nie przenikało ani jedno pasemko światła. Ciemność nie sprzyjała przypomnieniu. Wyciągnęła ręce. Zniknęły w absolutnej czerni. Przesuwała je ostrożnie, centymetr po centymetrze, techniką Braille’a czytając przestrzeń w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu odniesienia. Lewa dłoń odnalazła, uchwyciła przedmiot. Prawa, obrysowując zarys kształtu, rozpoznała nocną lampę.
Zapaliła światło w jego smudze dostrzegając uchylone drzwi łazienki. Nogą przesunęła walizkę porzuconą tuż przy łóżku i zostawiając za sobą ścieżkę rozrzuconych ubrań, weszła pod gorący strumień prysznica. Woda z czułością spływała po długich sprężynach rudych włosów, po ramionach, plecach, udach, opłukując podróżny kurz i zmęczenie.
Owinięta miękkim, frotowym szlafrokiem wymknęła się na zewnątrz.
Wokół urzekająca cisza i niebywały widok…noc z pełnią księżyca pośród niezliczonej ilości gwiazd. Zdawały się być wszędzie. Srebrnym światłem rysowały kształty drzew i wzniesień. Wlewały w każde zagłębienie. Iskrzyły w kroplach wilgoci, rozrzuconych na deskach pomostu wybiegającego poza linię plaży jeziora. Zapach żywicy rozsadzał powietrze. Odurzona usiadła wsuwając stopy w spokój jeziora… albo nieba. Trudno bowiem było rozpoznać, czy to woda odbijała niebo, czy też niebo wodę.
Zanurzyła usta w lampce schłodzonego Cydru, który wychodząc zabrała z lodówki, zapewne standardowo wyposażonej na powitanie hotelowego gościa. Świeży aromat, zamknięty w orzeźwiającym smaku jabłek przynosił odprężenie, dokładnie tak, jak przepowiedziała Tośka. A przecież to dopiero początek… Przed nią „lawendowa Prowansja”, frywolitki, leśne Arboretum, Kwaśne Jabłko…
W elipsie mazurskiej natury istnieje coś poza tym, co dostrzega się okiem. Coś, co napełnia barwą po brzegi nawet najgłębszą czerń. Czuła to zbudzonym instynktem pierwotnej natury kobiety. Kobiety, która chce i potrafi o siebie zawalczyć.
– No cóż, nie ominie mnie całowanie rąk Tośki…po same łokcie – zamruczała, odruchowo przecierając usta.
Wsparta na rękach, odchyliła ciało chłonąc skórą wręcz namacalną energię natury. Zrównała oddech z rytmem jeziora…delikatnie, powoli tak, żeby nie spłoszyć spokoju Narie. Nie rozbudzić łodzi uśpionych w przystani klimatycznej enklawy mazurskiej kolebki…żeby uwierzyć w siebie.