Samotność, to trudna i wymagająca persona. Zapewne dlatego, na ogół, non grata.
Zmusza do zejścia w siebie, do poznania własnych wzlotów i upadków, wymierzenia ich adekwatną miarą. To ona rozmawia z nami z całą szczerością, powtarzając wciąż tak dręczące pytania. Aż do uzyskania najprawdziwszej odpowiedzi.
Każe przyjąć stan rzeczy, jego naturalną kolej. Mimo, że okrutnie bolesną i niesprawiedliwą. Nakazuje zaakceptować siebie… z szacunkiem. Pokochać i poczuć się ze sobą dobrze.
Ale czyż nie jest prawdą, że najlepiej czujemy się w towarzystwie osób, które kochamy? Dlaczego zatem nie pokochać siebie. Czuć się ze sobą dobrze.
Samotność ma kilka twarzy.
Bywa ciasna. Jak skóra przylegająca. Tę można wykołysać podciągając kolana pod brodę. Wypłakać. Wykrzyczeć. Wyrwać z plątaniną korzeni.
Jest taka, którą zapełnić może tyko drugi człowiek. Światłem swoich kłopotów i radości. I nie istotne czy pełną dźwięków, czy też niemej obecności.
Bywa również inna. Samodzielna. Lubiąca wędrować. Potrzebna na jakiś czas, żeby uchwycić balans do wewnętrznej równowagi.
Wreszcie i taka, którą przynosi drugi człowiek. Samotność wśród ludzi. I to chyba najbardziej udręczona fizis samotności.
Poczucie osamotnienia, w końcowym rozrachunku, jest negatywnym stanem. Doprowadza do dezintegracji wieloprzestrzeni.
Zatem pokochaj siebie.
Cudownie jest odkryć, że wprawdzie jesteś sam, ale wcale nie samotny.