fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

 OSTATNI TABOR

utworzone przez

Część I

Dlaczego lubię Romów? SOSKE KAMAW ROMÓW

Podchodzę z szacunkiem i podziwem do historii, kultury, wiary i poglądów politycznych Romów. Moje koleżanki z dzieciństwa były zarówno pochodzenia polskiego jak i romskiego. Może właśnie to przebywanie i dorastanie z nimi, spowodowało moją sympatię. Nie zgadzam się z panującym wśród niektórych, a krzywdzącym szalenie, stereotypem, że „Cyganie to złodzieje i nieroby”. Każda narodowość posiada swoich bohaterów i tchórzy, pracowitych i leniwych, świętych i morderców. Wszystko zależy, jakim się jest człowiekiem, a nie, jakiej jest się narodowości. Spędzanie czasu wśród Romów, zaowocowało opowieścią, którą napisałam. Kiedy ją przeczytacie, zrozumiecie…

 

I. Pierwsze spotkanie

Choć dzień był słoneczny i ciepły, mnie wciąż było chłodno. Jestem bowiem człowiekiem wyjątkowo ciepłolubnym. Wystarczy trochę wiatru i nawet przy dziesięciu stopniach na plusie, potrafię zmarznąć. Jesienne miesiące to dla mnie czas wzmożonej walki z depresją, na którą cierpię od kilku lat. Nawet zwykłe wyjście na spacer, kosztuje mnie wtedy wiele wysiłku. Kiedy przechadzałam się alejkami parku, wyścielonymi liśćmi różnego koloru, niechęć do życia znikała. Patrzyłam na odcienie: brązów, czerwieni, żółci i czułam się coraz lepiej. Liście szeleściły mi przyjemnie pod butami. W parku było cicho i pusto. Jedynie w  oddali rysowała się postać kobiety siedzącej na ławce. Zauważyłam również maleńką dziewczynkę biegającą po alejce. Podeszłam bliżej. Jakie ładne dziecko – pomyślałam. Kogoś mi przypomina… Już wiem! Jest podobna do małych bliźniaczek, które poznałam w czasie wakacyjnego wyjazdu. Pamiętam je dokładnie. Piękne twarzyczki okalała burza loków. Lala i Motyl tak miały na imię małe Romki. Odeszły od obozowiska zorganizowanego przez Cyganów dla swoich rodzin. Odprowadziłam dzieci do ich matki. Ładnej Romki biegającej po polu namiotowym w ich poszukiwaniu. Spędziłam w obozie niezapomniane popołudnie. Słuchałam cygańskich pieśni, tańczyłam, piłam i jadłam romskie smakołyki. Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze lubiłam Cyganów. Moja mama często żartowała.

– Z czwórki moich dzieci tylko ty masz ciemne oczy i kochasz Cyganów. Może dlatego, że jak byłam z tobą w ciąży, to przyjaźniłam się z Jagodą, którą Cyganie nazywali Mura. Naszą sąsiadką, zaradną i pracowitą. Pewnie się na nią zapatrzyłam. Tamten świat różnił się od obecnego. Jednak wtedy ludzie tak samo uważali za dziwną, przyjaźń romskiej kobiety z Polką. Z zamyślenia wyrwał mnie kobiecy głos.

– Jafranka! Jafranka! –  to wołała kobieta siedząca na ławce. Podeszłam bliżej i zapytałam.

– Nie boi się pani tracić z oczu takiego maleństwa? Przecież ona chyba niedawno zaczęła chodzić?

– Nic jej nie będzie – odpowiedziała. – Nasze dzieci są samodzielne. Muszą się pilnować rodziców i nie mogą bać się byle czego. A pani nie boi się, że Cyganka panią okradnie? Kobieta podniosła na mnie wzrok z nad jabłka, jakie obracała w dłoniach.

– Co ona wygaduje? – pomyślałam. Jednocześnie zwróciłam uwagę na jej charakterystyczny ubiór. Długa spódnica sięgała kostek. Na plecach skórzanej kurtki połyskiwała w słońcu kolorowa chusta. Rzeczywiście wyglądała na kobietę pochodzenia romskiego.

– Pani chyba żartuje. Przecież podejrzewając o coś takiego, obraziłabym panią. Nie znamy się, więc nie wiem, jakim jest pani człowiekiem. A to, że jest pani Romką, nie znaczy wcale, że musi pani mnie skrzywdzić. Zresztą, nawet jeśli chciałaby pani mi coś zabrać, to nie bardzo jest co. Nie jestem zamożna i nie mam nic kosztownego przy sobie. Znowu popatrzyła na mnie. Tym razem o wiele dłużej. Jej oczy były ciemne i spokojne. Biło od nich ciepło. Poczułam się jakoś dziwnie. Tak patrzyła na mnie tylko moja mama.

– Nawet nie wiesz, jaka jesteś bogata- powiedziała. Masz szacunek dla innych ludzi i dobre serce. To jest twoje bogactwo. Kobieta poklepała ręką ławkę, na której siedziała. To chyba znaczy żebym usiadła obok – pomyślałam i nieśmiało zajęłam miejsce na ławce. Mała, która dotychczas nie zwracała na nikogo uwagi, gdy tylko zauważyła, że się przysiadłam, podbiegła do nas. Była podobna do bliźniaczek, ale jej włosy były czarne i proste. Bardzo długie jak na tak małe dziecko. Popatrzyła na mnie ciekawie. Po czym podeszła do kobiety i wdrapując się na jej kolana, zapytała:

– Babciu? Co to za pani?

– To miła pani, która nie boi się z nami rozmawiać – odpowiedziała usadawiając wnuczkę na kolanach. Spojrzała mi znowu prosto w oczy. Patrzyłam na nią i myślałam, że kiedy była młoda, musiała być bardzo ładna. Jej duże czarne oczy jeszcze zachowały blask tej młodości. Ciekawe, ile może mieć lat? Na pewno jest po sześćdziesiątce. Nie jest jednak siwa. Włosy ma pewnie bardzo długie, bo kok spięty ładną spinką jest dość duży…

– Na spacer sobie wyszłaś? – zapytała serdecznie, jakbyśmy się znały od bardzo dawna.

– Tak, na spacer. W domu było mi jakoś duszno i smutno – odpowiedziałam starając się podtrzymać ten sam ton. Zresztą tak naprawdę czułam, jakbym ją znała od zawsze. Głęboko wciągnęła powietrze nosem i przymykając oczy powiedziała:

– Nie ma jak zapach ziemi i drzew. Zrobiłam to samo, mówiąc:

– Tak. Każda pora roku ma swój zapach.

Pachniało ziemią, trawą, drzewami i liśćmi. Pachniało pięknie. Przy zamkniętych oczach i ciszy, jaka panowała dookoła, zapach ten się uwydatniał. Poczułam, jak kobieta lekko dotknęła mojego ramienia. – W mieście tak nie pachnie. Tak może pachnieć tylko las. A nasz park to taki zagospodarowany las, prawda?  Mówiąc to, położyła swoją rękę na wierzchu mojej dłoni. Czułam ciepło i delikatne pulsowanie jej krwi w żyłach. Po chwili zapytała:

– Ciekawe, co by było gdyby zatrzymał się tu cygański tabor?

Otworzyłam szeroko oczy i patrząc na nią ze zdziwieniem, zawołałam:

– Jak to cygański tabor?! Jeśli dobrze rozumiem, mówisz o wozach z końmi i Cyganach, którzy kiedyś wędrowali po całym kraju z miejsca na miejsce!? Moja rozmówczyni nie odpowiadała, pokiwała tylko głową. A ja po dłuższej chwili dodałam:

– Tu w parku? Konie i wozy? Jak to sobie wyobrażasz?  Co by na to powiedzieli samorządowcy? Nie wszystkim mieszkańcom spodobałby się wasz śpiew i taniec w centrum miasta. Nie wspomnę o płonących ogniskach!

– Wiem, wiem. To niemożliwe. Dawniej, nawet jak rozbijaliśmy się z dala od domów Polaków, też nie wszyscy nas lubili.  Niektórzy nienawidzą Cyganów. Może to dlatego, że nas nie rozumieją, a może tak dla zasady. Nie wiem. Jedni pomagali nam. Wynajmowali domy na zimę. Za wróżenie, robione przez nas garnki i patelnie, dawali jedzenie. Inni natomiast przeganiali nas. Krzywdzili słabszych, nieumiejących się obronić. Kobieta postawiła wnuczkę na ziemi. Sama wstała, strzepnęła spódnicę, po czym wyciągnęła do mnie rękę. Chwyciłam jej dłoń i wstałam z ławki. Stanęłyśmy naprzeciw siebie. Była mojego wzrostu. Szczupła sylwetka, nie zgadzała mi się z obrazem Cyganki, jaki miałam w swojej wyobraźni. Myślałam, że wszystkie Romki w tym wieku są niskie i grube. Nieznajoma była szczupła, śniada i jakaś taka wesoła. Kobieta jakby odgadując moje myśli, zapytała figlarnie:

– Nie pasuje ci coś?  Uśmiechnęła się delikatnie, ale po chwili posmutniała, patrząc w dal mówiła dalej: – Tabor, z którym wędrowałam, zatrzymał się pięćdziesiąt lat temu w zupełnie innym miejscu niż to. Ruszyła wolnym krokiem. – Chodź przejdziemy się, bo jak będziemy tak siedziały, to i nam i Jafrance będzie zimno. Posłusznie ruszyłam za nią. Towarzysząca nam dziewczynka wyprzedziła nas. Chwilami biegła daleko do przodu. Przystawała jednak, aby sprawdzić, czy idziemy za nią. Po chwili milczenia powiedziałam:

– Wszystko mi pasuje. Zastanawiam się tylko, dlaczego cię zaczepiłam. Nie wydaje ci się, że skądś się znamy? Wzięłam kobietę pod rękę sama zdziwiona tym, co robię. Nie broniła się i ciepłym głosem odpowiedziała:

– Może widywałyśmy się na ulicach miasta. Ja mieszkam tu w Olesznie. Po chwili przystanęła i zapytała: – A ty gdzie mieszkasz?

– Ja też od bardzo dawna mieszkam w Olesznie. Rodzice sprowadzili się tu, gdy miałam rok. Stojąc przy niej, szybko obliczyłam, że to będzie już dobrze ponad 50 lat temu. Ruszyłyśmy dalej. Nawet nie zauważyłam, kiedy opowiedziałam jej wszystko o swojej rodzinie.  Kim jestem, co robię, a nawet co lubię, a czego nie. O niej dowiedziałam się tylko, że ma na imię Irena. Spacerowałyśmy alejkami parku, racząc się jego zapachem, który nam obydwu bardzo się podobał. Był to zapach jesieni. Czasami szłyśmy za Jafranką, która często wchodziła w miejsca największego nagromadzenia liści.  Podrzucała je do góry, śmiejąc się przy tym głośno. Chwilami prosiła nas, abyśmy bawiły się razem z nią. Każda z nas zbierała dużo kolorowych liści. Rzucałyśmy je do góry i my. Po chwili spadał na nas szeleszczący deszcz pachnący jesienią. Bardzo podobał mi się ten spacer. Zupełnie nie myślałam o smutkach. Było ciekawie i radośnie. Nagle Irena zawołała:

– A ja jaj! Która może być godzina? Zrobiło się późno. Musimy wracać do domu. Matka Jafranki pewnie już na nas czeka. Nerwowo poprawiała dziewczynce czapeczkę i płaszczyk. Oczyszczała je z liści, jakie do nich przylgnęły. Przyspieszyła kroku, zostawiając mnie zdziwioną na środku alejki. Mała podała jej rękę i szybkim krokiem ruszyły w kierunku wyjścia z parku.

– Kiedy znowu tu będziecie?! – zawołałam za nimi. Irena obejrzała się i zawołała przez ramię, prawie już biegnąc:

– Kiedy znowu zatęsknię za zapachem taboru! Po chwili obejrzała się jeszcze raz. -Bądź tu w następną sobotę! – krzyknęła. Po czym szybkim krokiem odeszła, pociągając ledwo nadążającą za nią dziewczynkę.

– Będę – opowiedziałam cicho. Miałam jednak dziwne wrażenie, że ona mimo to usłyszała, co powiedziałam. Kiedy minął tydzień, wybrałam się na spacer o tej samej porze, co w poprzednią sobotę. Mimo kropiącego deszczu, bardzo chętnie szłam do parku z nadzieją, że znowu spotkam Irenę. Uzbrojona w parasol, przemierzałam alejki parku przez całą godzinę. W końcu zrezygnowana pomyślałam:

– Jaka ja jestem niemądra. Żadna babcia nie weźmie wnuczki na spacer w deszcz. Irena na pewno nie przyjdzie. Skąd może wiedzieć, że bardzo chętnie bym się z nią spotkała. Zastanawiałam się, co ta kobieta ma w sobie?  Że tak dobrze mi się z nią rozmawiało. Chciałabym się więcej o niej dowiedzieć. Gdzie mieszka? Jaką ma rodzinę oprócz Jafranki? Pewnie mogłaby opowiedzieć mi bardzo wiele ciekawych rzeczy o życiu Cyganów, których tak lubię. Wróciłam do domu. Zrobiłam herbatę i pomyślałam z nadzieją: może jeszcze kiedyś ją zobaczę. A wtedy powiem jej: – polubiłam cię romska kobieto, która powiedziałaś, że mam dobre serce.

II. Kolejne spotkanie

Jak ja nie lubię listopada! Już sam jego początek jest bardzo smutny i refleksyjny. To z racji święta zmarłych, jakie obchodzimy, co roku 1 listopada. Wiem, że to czas, kiedy  chcemy powspominać swoich przodków. Nie mogę jednak tego robić w trakcie mszy, która odprawiana jest tego dnia w południe na cmentarzu. Panuje tam wtedy straszny tłok i gwar. Ludzie odwiedzają bogato zdobione kwiatami i zniczami, groby. Przez mikrofon zainstalowany przy kaplicy, rozbrzmiewa głos księdza. Jedni słuchają, innych to nie interesuje. Rozmawiają z rodzinami, z którymi widzieli się w ubiegłym roku. Ja staram się skupić na modlitwie za moich bliskich, którzy zmarli. I dopiero późnym wieczorem, kiedy na cmentarzu jest prawie pusto, spaceruję pomiędzy grobami rodziny i znajomych. Jest przyjemnie i jakoś cieplej z racji ogromnej ilości palących się zniczy. To mój czas na wspominanie chwil spędzonych z nimi. Nawet zdarza mi się do nich mówić. Tak było i tym razem. Dużo czasu spędziłam przy grobie mamy. Opowiedziałam jej, co u mnie. Czym się martwię i co mnie cieszy. Tak bardzo mi jej brakuje. Te rozmowy na cmentarzu niestety  nie zastąpią mi chwil, kiedy żyła i była ze mną. Spędzałyśmy razem bardzo dużo czasu, miałyśmy wiele wspólnych tematów. Była moją prawdziwą przyjaciółką. Chociaż czasami miałyśmy  rozbieżne zdania, to którzy przyjaciele ich nie mają. Wspominając mamę nawet nie zauważyłam, że stanęłam przy grobie Kordiana. Popatrzyłam na napis: Żył lat 18. Zmarł 27 lutego 1980 roku. Dopiero, kiedy to czytam, zdaję sobie sprawę, jak to było dawno. Coraz mniej pamiętam zdarzenia z tamtych lat. Może to i dobrze. Bo były bardzo smutne i bolą ciągle tak samo. Dla młodej dziewczyny, jaką wtedy byłam, utrata wielkiej miłości, to prawdziwa tragedia. Tym bardziej, że powodem tej straty była śmierć ukochanego. Teraz po latach wydaje mi się, że te wspomnienia nie dotyczą mnie. Jestem dojrzałą kobietą. Mam kochanego męża i syna. Czy to ja przeżywałam tamtą tragedię?

– Kochałaś go? –  usłyszałam głos. Drgnęłam więc gwałtownie i krzyknęłam – Co!? Rozejrzałam się. Po mojej lewej stronie stała kobieta opatulona w czarne futro. – Co pani wyprawia? Chce pani, żebym dostała zawału?! – wołałam wściekła i wystraszona.

– Czemu tak się denerwujesz? Wystraszyłaś się? Czego tu się bać? Oni nie mogą nam już nic zrobić. Jeśli go kochałaś, to tym bardziej nic ci nie grozi. Popatrz! Zanim tu przyszłaś, sama byłam z moim kochanym – wskazała na grób obok, przy którym stała. Spojrzałam na tablicę grobowca, sąsiadującego z grobem mojego przyjaciela. Widniało tam również imię Kordian. Kiedy przyjrzałam się kobiecie, ucieszyłam się jak dziecko. Przecież to moja Irena! Tak, to była ona. Ta sama, niesamowita znajoma z parku. To dla niej wychodziłam co sobotę na spacer z nadzieją, że ją znowu spotkam. Sama nie wiem, czemu i ja zapytałam:

– A ty go kochałaś?  Zadałam pytanie i zarazem zawstydziłam się, że je zadałam.

– Tak. Był moim drugim mężem. Kochałam go, chociaż nie był Cyganem. Natomiast mój pierwszy mąż Tonio był Romem. Łączyła mnie z nim wielka młodzieńcza miłość. Jej owocem jest sześcioro pięknych dzieci. Z drugim mężem- Polakiem nie miałam dzieci. Byłam jednak bardzo szczęśliwa. Czułam się kochana i szanowana. Moje dzieci też go lubiły. Nazywały go wujkiem. Kiedy chorował, opiekowały się nim razem ze mną. Mimo że nie był ich ojcem, byliśmy rodziną.

Usiadłyśmy na ławce przy grobie jej męża. Może półmrok i światło świec z grobów, a może sąsiedztwo grobu bliskiej mi osoby osoby lub też obecność Ireny spowodowały, że nie czułam ani zimna, ani upływu czasu. Słuchałam z zaciekawieniem jej wspomnień.  Poprzez tę  rozmowę stawała mi się coraz bliższa. Tak interesująco opowiadała o swoim życiu. Nie było ono łatwe. Opowiadała jak przyszła na świat. Mówiła o tym, jak na ironię na cmentarzu, gdzie ludzie kończyli swoją ziemską wędrówkę. Mnie to jednak wcale nie przeszkadzało. Pochłaniałam z zaciekawienie każde jej słowo. Jakbym czytała najciekawszą książkę o Cyganach.

– Jestem Romką – mówiła. Urodziłam się w taborze. Poród odbył się w namiocie, w lesie. Mama mi o tym opowiadała. Obozowaliśmy w okolicy wsi Czarne. Romowie uważają, że kobieta w czasie ciąży i porodu jest nieczysta. Członkowie romskiej wspólnoty wyznaczyli mamie oddzielny namiot. Wszyscy bowiem wierzą, że wspólne przebywanie z rodzącą, może przynieść wielkie nieszczęście pozostałym mieszkańcom. Co więcej, krótko po porodzie niszczone jest również wszystko to, czego rodząca dotknęła. Jednak nie tylko sam poród stanowi dla Romów wielkie zagrożenie. Za wszelką cenę starają się oni unikać kontaktu, ze świeżo upieczoną matką, aż do czasu, gdy ta nie ochrzci swojego dziecka.

-Byłam pierwszym dzieckiem moich rodziców- wspominała. Dzieci w rodzinie cygańskiej jest wiele. Rodzice pragną, aby ich było jak najwięcej. Miłość macierzyńska jest wśród Cyganów bardzo wielka. Każe dbać o dzieci nie tylko matkom, ale także ojcom i starszemu rodzeństwu.  Obrzęd chrztu, to chyba jedyny sakrament praktykowany przez wszystkich Cyganów w Polsce. ,,Po chrzcie odbywa się przyjęcie, na którym najważniejszymi gośćmi są chrzestni. Przez całe życie chrześniaka dwa razy w ciągu roku  obchodzone są uroczyście dwa święta: święto wiosenne to znaczy Wielkanoc i święto zimowe, czyli Boże Narodzenie. Póki dziecko jest małe, uroczystości te organizują rodzice, a czyni się tak dla uczczenia rodziców chrzestnych, którzy przyjęli na siebie wszystkie grzechy chrześniaka”[1]. Już od wczesnego dzieciństwa chłopcy są w rodzinie bardziej uprzywilejowani niż dziewczynki i otacza się ich zazwyczaj większą dbałością. Kiedy Irena opowiadała, widziałam przez przymknięte powieki, wszystko to, o czym mówiła. Życie w taborze, codzienność Cyganów. Widziałam i słyszałam, jak pięknie śpiewają i tańczą. Nagle błysnęła mi myśl. Przecież możemy jej występem wzbogacić tegoroczną szopkę! Od kilku lat w okresie Świąt Bożego Narodzenia organizujemy widowisko teatralne, w którym występują znani mieszkańcy miasta. W tym roku to ja napisałam scenariusz. Wspominam w nim mniejszości narodowe, mieszkające w naszym mieście przed II wojną światową. Byli to Żydzi, Niemcy, Rosjanie. Na pewno i Romowie wtedy w nim gościli. Możemy pokazać ich piękny folklor. Kiedy do głowy wpadł mi ten pomysł, wykrzyknęłam podekscytowana: – Irena!

Musiałam jednak zamilknąć, gdyż ona zdenerwowana przyłożyła mi rękę do ust.

– Cicho. Nie wrzeszcz – wyszeptała – Jesteśmy na cmentarzu.

– Przepraszam – też wyszeptałam, odsuwając jej dłoń. Ciągle podekscytowana mówiłam, ale o wiele ciszej: – Mam pomysł. Wystąpiłabyś na scenie? Jako Romka oczywiście! Na pewno pięknie śpiewasz i tańczysz. Rozpuściłabyś włosy, ubralibyśmy cię pięknie. Pokazałabyś, jak wyglądał wasz świat – sypałam słowami jak z rękawa. Irena natomiast zapytała spokojnie:

– Zaraz, zaraz. Pomału. O czym ty w ogóle mówisz? Chcesz, żebym wystąpiła? Dla kogo, kiedy i gdzie?

– U nas. To znaczy w naszym mieście. Dla mieszkańców – szeptałam entuzjastycznie.

– Uspokój się – machnęła ręką i unosząc powoli palce, zaczęła wyliczać: – Po pierwsze nie jestem pewna, czy mieszkańcy naszego miasta chcieliby oglądać moje występy, po drugie nie wiem, czy Riko się zgodzi. Po trzecie tam występują sami ważni. Ze zdziwienia zaniemówiłam. Nic nie rozumiałam. Kto to jest Riko? I skąd ona niby wie, kto u nas występuje? Irena szturchnęła mnie w bok, jakby chciała wybudzić z letargu. – No, co tak rozdziawiasz buzie? – zapytała.  Po chwili znowu zaczęła wyliczać, podnosząc poszczególne palce w górę: – Po czwarte nasi mieszkańcy nie lubią Romów. Po piąte Riko, to cygańskie imię mojego syna, z którym zawsze muszę wszystko uzgadniać. Po szóste dowiedziałam się od sąsiadek, gdzie pracujesz i co teraz robisz. Mówiły, że ta szopka, to znaczy to przedstawienie, nad którym pracujesz, to że tam w nim różne ważne szychy występują. Pomyślałam więc, że o ten występ ci chodzi. Milczałyśmy dłuższą chwilę. Światełka na grobach naszych Kordianów migotały poruszane przez wiatr. Wyglądały jak małe robaczki, które zostały złapane w pułapkę i walczą, aby się wydostać na wolność, w szeroki świat. Po chwili zapytałam nieśmiało. – To, co? Nie wystąpisz?  Irena nie odpowiadała. Po chwili, błagalnym głosem znowu poprosiłam – Co ci zależy? Proszę. Zgódź się. Nic nie mówiła jeszcze przez chwilę. Przyglądała się pełgającym płomykom świec. Spojrzała na mnie, a jej oczy błyszczały figlarnie.

– Wystąpię. Jak będziesz nazywała mnie Dżjana – i mówiąc to uśmiechnęła się.

– Dżjana??? Popatrzyłam na nią zdziwiona, a za moment zawołałam: – To twoje romskie imię, tak?  Położyłam głowę na jej ramieniu.

– Tak. Takie imię nadali mi rodzice. Tak nazywali mnie w taborze. Bardzo mile wspominam ten czas. Chociaż czasami było bardzo ciężko. To był jednak czas beztroski i szczęścia.

– Ładnie. D ż j a n a – sylabizowałam, wciąż trzymając głowę na jej ramieniu i patrząc na pełgające płomyki zniczy. – Opowiedz, jak nadali ci to imię – poprosiłam.

– Wiem to tylko z opowieści mamy. Kiedy poród się zakończył i pomagająca mamie Cyganka pokazała jej maleńką córeczkę, była bardzo szczęśliwa. Byłam maleńka i podobno ładna. Kiedy mnie chrzciła, jeszcze z wody, to dała mi pierwsze imię, które znała tylko ona i nie wiem, jakie ono było, bo to tajemnica jej i Boga. Chodzi o to, żeby złe duchy nie poznały prawdziwego imienia dziecka i nie mogły mu szkodzić.  W taborze nadano mi na chrzcinach imię Dżjana. Natomiast w kościele i urzędach dali mi rodzice imię Irena.

– Od dziś będę cię nazywała Dżjana – powiedziałam, wstając z ławki. Ona również się podniosła i zapytała:

– Czy odwiedziłaś dziś już wszystkich swoich bliskich, którzy są tu na cmentarzu?

– Tak – odpowiedziałam szczękając zębami. Dopiero teraz poczułam, że jest mi bardzo zimno.

– Ale zmarzłaś – powiedziała Dżjana, pocierając moje ramię. –Wracajmy do rzeczywistości. Przesiedziałyśmy tu tyle czasu, że możemy zachorować i dołączyć do naszych bliskich. Pospiesznym krokiem wyszłyśmy z cmentarza. Dżjana wsunęła moją rękę pod swoje ramię. Miałam wrażenie, że coraz bardziej przyspiesza.- Nie pędź tak! Za chwilę za tobą nie nadążę – starałam się ją zmusić, aby zwolniła.

– Chodź, chodź, nie marudź. Rozgrzejesz się i może nikt nie zdąży zobaczyć, że spacerujesz pod rękę z Cyganką – rzuciła Dżjana, ciągle przyspieszając.

– Przestań! Zwolnij trochę! – zawołałam, gwałtownie się zatrzymując. –Już mi gorąco, ale chyba bardziej ze złości niż od tego, że tak szybko idziemy. Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? – zapytałam z wyrzutem. – Że co?!- odpowiedziała pytaniem. –Że to niby wstyd dla mnie, iść z tobą pod rękę przez miasto, bo jesteś Cyganką! – Dżjana patrzyła na mnie zdziwiona, a ja wykrzykiwałam dalej:                – Wcale się nie wstydzę!!! Ale, ale…. – ze złości brakowało mi słów. – Nie interesuje mnie, co myślą inni!! Co to kogo obchodzi, z kim ja się przyjaźnię! Dżjana popatrzyła na mnie znowu w taki sam sposób, jak wtedy w parku. Znowu przypomniało mi się, jak patrzyła na mnie moja mama.

– To ty chcesz się ze mną przyjaźnić? – zapytała.

– Jak to chcę? Ja myślałam, że my się już przyjaźnimy? – odpowiedziałam i nagle obie roześmiałyśmy się głośno. Szłyśmy dalej, wciąż trzymając się pod rękę, ale już o wiele wolniej. Dwie kobiety, przyjaciółki. Dżjana, którą nazywano po polsku Irena i ja-Ania, która tak naprawdę miała na imię Anna Maria.

III. Szopka noworoczna

Dziś po raz kolejny Dżjana i Riko przyszli na próbę ,,Świątecznych wspomnień”- spektaklu, który reżyseruję. Bardzo się cieszę, że syn Ireny zgodził się w nim wystąpić, bo ma naprawdę ładny głos. Chcąc pokazać mniejszości mieszkające w naszym mieście przed wojną, posłużyłam się ich romskim śpiewem i tańcem. Wszyscy podziwiali. Ten fragment spektaklu podoba się najbardziej. Choć ci, którzy grają: Niemców, Żydów i Rosjan też tańczą i śpiewają ładnie. Po każdej próbie staramy się z Dżjaną znaleźć chwilę dla siebie. Siadamy gdzieś na uboczu i rozmawiamy. Opowiadam jej o swojej codzienności. Bardzo troszczy się o moje zdrowie. Kiedy coś mi dolega, zaraz mam wykład i porady, jak sobie pomóc domowymi sposobami. Dżjana zna wiele tajemnic domowego leczenia. Mnie jednak najbardziej ciekawi to, co opowiada o Romach, o ich przeszłości i teraźniejszości. Dziś, gdy jak zwykle usiadłyśmy z tyłu widowni, z dala od pozostałych, zapytała,  trochę już zmęczona wielokrotnym powtarzaniem  naszej sceny:

– No i jak ci się podoba nasz tabor?

– Bardzo ładnie tańczysz i śpiewasz– powiedziałam zasapana, bo tańce trochę mnie zmęczyły. Czy ty widziałaś, jak wszyscy słuchali piosenki Riko o matce?

– A czy ty wiesz Aniu, że on cię zna od bardzo dawna? Kiedy był jeszcze młodziakiem.

Ze zdziwienia aż zaniemówiłam.

– Twój Riko? Mnie? Z młodości? Co ty wygadujesz? Dżjana chyba się trochę zdenerwowała tym, że nic nie rozumiem, bo poirytowana wykrzyknęła:

– Jak ci mówię, że cię znał jako młody dzieciak, to cię znał! – Powiedziała to tak głośno, że aż na sali zrobiło się cicho i nagle wszyscy popatrzyli w naszą stronę.

– Co jest mama?  Z drugiego końca sali szedł do nas zdziwiony Riko.

– Spokojnie, nic się nie stało, tylko rozmawiamy, a że trochę głośniej, to nic nie znaczy. To jest w mojej i jej naturze – powiedziałam do znajomych, uśmiechając się. Wszyscy uspokojeni wrócili do przerwanych rozmów.

– O co poszło? – zapytał Riko siadając między nami.

– Przecież naprawdę nic się nie stało – odpowiedziałam.

– Ona nie wierzy, że ją dawniej znałeś. Myśli, że Cyganka ją okłamuje! – Dżjana dalej była poirytowana.

– Wcale nie myślę, że mnie okłamujesz. Teraz zrozumiałam jej zdenerwowanie. – Po prostu zdziwiłam się bardzo, że twój syn zna mnie od dawna.

– Tak, to prawda. Pamiętam panią z dawnego domu kultury. Pracowała tam pani jako instruktor i prowadziła zajęcia klubowe dla dzieciaków z miasta. Przychodziłem tam, jako mały chłopak. Pani dała mi po raz pierwszy do ręki gitarę. Podrosłem i zakochałem się w pani. Przychodziłem tam po to, żeby panią spotkać. Nigdy jednak nikomu o tym nie powiedziałem. Dopiero mamie, kiedy opowiedziała mi o waszej przyjaźni. W domu kultury poznałem też takich ludzi jak pan Jerzy Grotowski i jego międzynarodowa grupa. Uczestniczyłem w ich eksperymentalnych zajęciach i spektaklach. Chcieli mnie ze sobą zabrać. Riko przypominał fakty z mojej i swojej przeszłości.

– Tak…… Teraz sobie przypominam. Minęło jednak tyle lat. Nic dziwnego, że nie pamiętałam – usprawiedliwiałam się patrząc na Dżjanę.

– To mnie też niedługo zapomnisz. Teraz się spotykamy, bo występ. Jestem ci potrzebna. Potem zapomnisz. Nie będziesz znała Cyganki, która ci śpiewała – Dżjana wyraźnie posmutniała.

– Co ty pleciesz? Teraz to ja się zdenerwowałam. – Przecież, gdybyśmy częściej się spotykali, to na pewno rozpoznałabym Riko wcześniej, ale nie widziałam go przez wiele lat. Nasze losy potoczyły się tak, że nie mieliśmy kontaktu. Ja wyjechałam z mężem za mieszkaniem i pracą. Twój syn ożenił się i też chyba wyjechał. Nie mieliśmy możliwości, aby kontynuować naszą znajomość. A teraz to już nie jest ten dzieciak, który przychodził do domu kultury, a i ja też dawno przestałam być tą młodą dziewczyną, która tam wtedy pracowała.  Dlatego go zapomniałam. Ty za to jesteś tu i teraz. Szanuję cię bardzo i lubię, więc jesteś skazana na moją przyjaźń do końca życia – dodałam śmiejąc się. Dżjana objęła mnie i odparła:

– Ty nawet nie wiesz kochana, jak mnie radują twoje słowa. Twoja przyjaźń i szacunek- dużo dla mnie znaczą. Ja Cyganka, która nie umie pisać ani czytać, a ma taką mądrą przyjaciółkę.

– Przestań! Zawstydzasz mnie. To, że skończyłam szkołę i pracuję, nie znaczy jeszcze, że jestem mądrzejsza od ciebie. Twoja mądrość jest inna. Czerpana z życia. Gdybyś nie była mądra, nie poradziłabyś sobie przez te lata tak, jak sobie radzisz. Po chwili dodałam: – Przestań już marudzić. I pocałowałam ją w policzek. A wreszcie poprosiłam:– Opowiedz mi coś jeszcze o Cyganach. Przecież wiesz, jak bardzo lubię tego słuchać. Wtedy Dżjana pomyślała chwilę i powiedziała bardzo powoli:

– Być Cyganem, to znaczy przestrzegać tradycyjnych zasad, aby nie dać okazji nikomu ze swoich bliskich do postawienia pytania: Na san Rom? To znaczy po polsku: – Czyżbyś nie był Cyganem? Nie jestem pewna, co chciała przez to powiedzieć. Myślę, iż miała na myśli to, że Romowie są dumnym narodem, przestrzegającym tradycji. Nie mają spisanej historii, bo ich język nie ma formy pisanej. Przekazują ją sobie ustnie. Nawet, jeśli nie są wykształceni, to honor im nie pozwala postępować tak, aby rodzina musiała się za nich wstydzić. Potem Dżjana opowiedziała mi różne ciekawe historie, a ja jak mała dziewczynka, z otwartą buzią, słuchałam opowieści i kolejny raz w wyobraźni wędrowałam z jej taborem.

– Wiesz, jak nazywa się wykładnia cygańskich tradycji? – zapytała.

– No przestań! Skąd niby mam wiedzieć? – prawie parsknęłam nerwowym śmiechem.

– Romanipen – powiedziała powoli, a po chwili rozkazała: – Powtórz!

– R o m a n i p e n – powtórzyłam z trudem. Dżjana tłumaczyła dalej.

– Nakłada ona na Cyganów nakaz traktowania cygańskości, jako wartości najwyższej. Posługiwania się językiem Romów w środowisku własnym i wobec innych Cyganów. Nakazuje wzajemną pomoc oraz przestrzeganie uznanych obrzędów i rytuałów. Ci, którzy zasad romanipen nie przestrzegają, to źli Cyganie. Phuj Roma lub dźungałe Roma, czyli brudni, nieczyści. Zasady wyznaczają krąg osób, z którymi bliski kontakt jest dopuszczalny. A realizowany jest on przez wspólne jedzenie. Zasady wyznaczają też krąg osób, które mogą być partnerami w małżeństwie. Na skutek rozluźnienia obyczajów coraz częściej dochodzi do małżeństwa z gadziami, czyli nie Cyganami. Małżeństwa takie są dopuszczalne, ale partner jest uznawany w grupie dopiero wtedy, gdy potrafi się scyganić i udowodnić, że nie sprzeniewierzy się zasadom romanipen. Rozumiesz? – Dżjana spojrzała na mnie, a ja kiwnęłam tylko głową, bo nie chciałam jej przerywać, tak bardzo mnie ciekawiło to, o czym będzie mówiła dalej.

– Powszechną zasadą wśród Cyganów jest Pativ. To zasada gościnności. Oddawania czci gościom poprzez przyjęcie biesiadne. Oznacza również szacunek. W czasie gościny wznosi się liczne toasty na cześć gości. Picie z jednego wspólnego kieliszka jest oznaką okazywania sobie szacunku. Inna zasada, której należy przestrzegać u Romów, to Phuripen, czyli starość, starszeństwo. U tradycyjnych Cyganów zachował się zwyczaj całowania w rękę starszych mężczyzn przez młodych. Młody w obecności starszych nie powinien także odzywać się bez pozwolenia. Osobie starszej należy okazywać szacunek. Do starszych zwracać się należy: kako (wujku), bibi (ciociu). Największymi autorytetami, którym należy się bezwzględny szacunek to Dad (ojciec) i Daj (matka).  Kolejną zasadą jest Ćaćipen, czyli mówienie prawdy. Kłamca to człowiek godny pogardy. Jednak kłamstwo w stosunku do gadzia, to nic złego, przeciwnie, to mówi o sprycie. Dżjana uśmiechnęła się lekko. – Ale ja ciebie nie okłamuję nigdy, chociaż nie jesteś Cyganką. Chodźmy do kawiarenki razem z moim synem, który pozwolił mi opowiadać ci o naszej kulturze. Spojrzałam z wdzięcznością na Riko. Idąc wolno powiedział:

– Świat Cyganów bardzo się zmienił, jak wszystko dookoła. Minęły czasy zachowywania wielkiej tajemnicy i sprowadzania nieszczęścia na tych, którzy uchylili jej rąbka.

– Masz na myśli historię Papuszy? Zatrzymałam Riko, przytrzymując go za rękaw. – Też uważam, że spotkała ją wielka niesprawiedliwość. Stanął, popatrzył na mnie i powiedział:

– Papusza też przyjaźniła się z Polakiem. Jak moja mama z panią. Ale ja pozwoliłem mamie rozmawiać o naszej kulturze. Ona wie, na ile może sobie pozwolić i co opowiedzieć.  Uważam, że Polacy powinni wiedzieć, skąd się wzięliśmy, jaka jest nasza historia i kultura. Powinni wiedzieć, że nie jesteśmy tylko głupimi brudasami, którzy wiecznie kradną. Mamy swoją dumę. Swoje rodziny i swój rozum. Potrafimy wiele rzeczy robić dobrze. I tak, jak u Polaków, tak i u nas, są ludzie dobrzy i ludzie źli. – Ale ja o tym wszystkim wiem – mówiłam, patrzyłam Riko prosto w oczy. Dlatego postanowiłam spisać nasze rozmowy i jeśli pozwolisz, przekazać je ludziom. Zarówno Polakom, jak i Romom. Patrzył na mnie wielkimi brązowymi oczyma. Teraz dokładnie przypomniałam sobie dzieciaka, a potem nastolatka, niegdyś wpatrzonego we mnie, kiedy grałam na gitarze, jako młoda dziewczyna. Te same oczy patrzyły na mnie wtedy i dziś. – Pytasz mnie o pozwolenie, jak Cyganka Cygana? – powiedział delikatnie się uśmiechając. – Tak – odpowiedziałam bez wahania.

– Pozwalam – powiedział spokojnie. – A teraz chodź, napijemy się ciepłej herbatki i rozweselimy trochę. Zgodziłam się chętnie. Dogoniliśmy Dżjanę i znowu cieszyłam się, że mogę spędzać czas z moją romską przyjaciółką. Czasami wydaje mi się tak bardzo pokrewną duszą, że jeśli któraś z nas czegoś potrzebuje, to nie musi drugiej za wiele wyjaśniać, by zostać dobrze zrozumianą. Chociaż myślimy: ja po polsku, a ona po romsku, to rozumiemy się bez słów.

 

[1] Grzegorz Gołąb, Mniejszość etniczna Romów w Polsce. Historia i współczesność.

 

Skip to content