fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

 Ostatni tabor

Część II

IV W domu Dżjany

Dziś wybrałam się z wizytą do Ireny. To bez znaczenia jak ją nazywam.  Zawsze reaguje tak samo. Słucha uważnie, co mam do powiedzenia i czy nie potrzebuję pomocy. Zawsze ma dla mnie czas, a ja bardzo chętnie poświęcam jej swój. Mieszkanie, w którym żyje moja romska przyjaciółka, znajduje się na jednym z miejskich osiedli. Po wielu latach przeprowadzek, ciasnoty, niewygody i remontów nareszcie ma ładne ciepłe mieszkanie. Jest niewielkie. Pokój z aneksem kuchennym, sypialnia i łazienka są jednak bardzo ładnie i wygodnie urządzone. Zanim tu zamieszkała, musiała przeprowadzić generalny remont, ale udało się. Najważniejsze, że ma centralne ogrzewanie. Mówi, że żyje wśród dobrych ludzi, chociaż to nie Cyganie. Jest bardzo zadowolona z tego lokum.

Kiedy dotarłam na miejsce, odnalazłam numer mieszkania i przycisnęłam guzik domofonu, usłyszałam: – Kto jest? – wypowiedziane głos Dżjany.

– Ania – odpowiedziałam pospiesznie. – Wejdź, bardzo proszę –brzmiał radośnie jej głos.

Kiedy dotarłam na czwarte piętro, zobaczyłam uchylone drzwi, a w nich znajomą postać.

– Zapraszam – powiedziała.

– Czekasz na mnie, jak na księdza chodzącego po kolędzie – zażartowałam.

– Na miłych gości chętnie się czeka – odpowiedziała. Przywitałyśmy się serdecznie. Bardzo lubię spotykać się z nią w jej mieszkaniu. Jego wystrój i zapach są bardzo oryginalne. Podobają mi się meble i dodatki, które świadczą o tym, że mieszkają tu Romowie. Wszędzie jest bardzo czysto. Zarówno w salonie jak i w sypialni jest wiele fotografii, z których uśmiechają się piękne twarze romskich kobiet i mężczyzn. Najwięcej jest jednak fotografii dzieci.

Kiedy usiadłyśmy przy stole, aby napić się herbaty i zjeść ciasto zapytałam:

 – Chyba bardzo kochasz swoje dzieci i wnuki?

– Bardzo.

Dżjana rozejrzała się dookoła, spoglądając na zdjęcia swoich bliskich. Czuję, jak patrzą na mnie i wtedy wydaje mi się, że nie są tak daleko. Wiem, że to śmieszne, ale lubię widzieć te fotografie. Dżjana bardzo tęskni za dziećmi i wnukami, które wyjechały do Anglii za chlebem. Mieszkają ze swoimi rodzinami w różnych częściach Wysp Brytyjskich.

– Dawniej było nas tak dużo – westchnęła nalewając herbatę do szklanek. – Ciągle było gwarno i wesoło. Chociaż i roboty było więcej. A teraz widzisz. Dobrze, że ty przychodzisz, to nie siedzę sama – roześmiała się wesoło, popijając herbatę.

– Nie przesadzaj. Przecież jest Riko i jego rodzina – odpowiedziałam. – Odwiedzają cię bardzo często. Jego przybrani synowie traktują cię jak babcię…

– Tak, tak – Dżjana przerwała mi szybko. – Oczywiście nie narzekam. Bardzo lubię moją synową i jej chłopaków z pierwszego małżeństwa. Jafranka jest moją rodzoną wnuczką, ale kocham ich tak samo. Bo dzieci to największy skarb świata. W czasach taborów to było normalne, że cygańska rodzina składała się z dziesięciorga lub nawet więcej dzieci. Rzadko zdarzało się, żeby Cyganie mieli tylko trójkę lub czwórkę latorośli.  Dziś to już się trochę się zmieniło. Cyganie bardzo pilnują swoich pociech. Nie chcą, by stała im się jakaś krzywda. Tradycją jest, że romskie dziewczęta biorą ślub młodo. Rodzice obawiają się, że mogą zostać porwane.  Dziś porwania nie są już tak częste. Słyszy się o nich coraz rzadziej. Zdarza się, że zakochana para się umówi, wyjedzie z miasta i wraca, jako małżeństwo, ale to już nie jest porwanie.  W społeczności romskiej można coraz częściej spotkać małżeństwa mieszane. Choć są akceptowane przez Romów, to ja jednak uważam, że żyje się jakby pośrodku – zauważyła Dżjana. – Trudno stwierdzić, czy dzieci z takiego związku czują się bardziej Romami czy Polakami. Wiem coś o tym. Mówiłam ci przecież, że mój drugi mąż był Polakiem. To bywa trudne. Mimo tego, że mieszkamy teraz, jak sami mówimy: na betonie, w dalszym ciągu staramy się kultywować tradycje. Nadal śpiewamy, opowiadamy historie swoich rodów. Teraz nie w taborze, a we własnych czterech ścianach, które tylko wystrojem różnią się od mieszkań Polaków.  

– To bardzo ciekawe – odpowiedziałam, pałaszując kolejny kawałek ciasta, jakim mnie poczęstowała, a które bardzo mi smakowało.

– Popij herbatą, bo się udusisz – roześmiała się, uzupełniając moją szklankę.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziałam, pospiesznie wykonując jej prośbę w obawie, żeby nie przerwała opowieści.

– Nie przerywaj, opowiadaj dalej – poprosiłam. Dżjana uśmiechnęła się zamyślona i opowiadała dalej:

– Przez te wszystkie lata wiele zmieniło się w kulturze cygańskiej. W zapomnienie poszła instytucja króla cygańskiego, który był głową mniejszości na cały kraj. Dziś jest za to sędzia cygański. To on rozstrzyga ważne dla Romów sprawy. Władzę na dole sprawuje natomiast najstarszy spośród Cyganów w danym mieście.

Cyganie też inaczej niż dawniej zarabiają na życie. Przeważnie trudnią się handlem. Tyle, że już nie końmi żywymi, a mechanicznymi. Handlują też złotem, kosmetykami. Cyganów coraz częściej można zobaczyć w wielu innych zawodach. Są nauczycielami, dziennikarzami. W Polsce są już nawet osoby duchowne pochodzenia romskiego. Cyganie to naród bardzo religijny.

Wiesz, że przez tyle lat życia nie spotkałam nigdy Roma ateisty.  Cyganie mają już nawet świętego. To hiszpański Rom, Zefiryn Gimenez Malla. Wyniesienie go na ołtarze przyjęliśmy z wielką radością. Kiedy zamilkła, jeszcze raz rozejrzałam się po jej saloniku i pomyślałam, jak tu jest kolorowo i radośnie. Zupełnie inaczej niż w naszych polskich mieszkaniach. Niektórych rzeczy wydawało mi się za dużo. Na przykład ozdób w kolorze złota. Romowie kochają ten kolor. Lubią jak w ich mieszkaniu jest kolorowo, złociście i błyszcząco.

Po chwili zapytałam Irenę krzątającą się w aneksie kuchennym:

– Jak wspominasz swój dom? Przecież tak naprawdę to dom, czyli mieszkanie mieliście dopiero w Chodzewie, po zmuszeniu was przez polski rząd do osiedlenia się na stałe.

Irena wróciła do mnie i siadając do stolika, powiedziała:

– Tak namacalnie jako budynek, to ten dom rzeczywiście był w Chodzewie. Boże! Co to był za dom! Zebrali tam nas, wszystkich Romów. Zabrali konie i kazali zamieszkać w barakach pod miastem. Było to ogrodzone pole, na którym postawiono drewniane stajenki dla naszych rodzin. Porządniejsze były nawet skromne mieszkania, które wynajmowaliśmy na zimę od gospodarzy jeszcze w czasie istnienia taborów. Wędrowaliśmy od wiosny do jesieni. Zimą trzeba było się zatrzymać dla dobra ludzi i zwierząt. Oczywiście w trakcie wędrówki trzeba było zarobić na zapłatę gospodarzowi za to, że pozwolił nam mieszkać u siebie. Pamiętam pierwsze wynajęte mieszkanie. Ojciec zaprowadził konia do stajni gospodarza. Stamtąd zabraliśmy słomę. Zanieśliśmy ją do skromnej, ale czystej izby. Wnieśliśmy też cały swój dobytek. Były tam: nasze ubrania, pościel do spania i naczynia. Nie mieliśmy przecież w taborze mebli. Tata wziął siekierę, zawołał Dżjana! Aza! Bojko! I poszliśmy do pobliskiego lasu. Tam ojciec wyciął materiał potrzebny do zrobienia dla naszej rodziny mebli. Pamiętam, jakie były piękne.

– Przepraszam cię bardzo – roześmiałam się i zarazem zawstydziłam, że nie powinnam. Po chwili zapytałam jednak: – Jak mogą być piękne meble, które są zbite z kilku nieociosanych drzewek? Trochę zdenerwowana odpowiedziała:

– Nie śmiej się! Dla mnie naprawdę były to najpiękniejsze meble. A w ogóle to były pierwsze meble, jakie widziałam.

– Naprawdę? – zdziwiłam się. – A rozumiem. Przecież w obozowiskach ziemia przykryta materiałem służyła wam za krzesła, łóżka, stoły. Dżjana spojrzała na mnie z jakimś wyrzutem i kontynuowała.

– Obozowisko było dla nas miejscem przeznaczonym do czasowego zamieszkania. Czuliśmy się w nim bezpiecznie i zajmowaliśmy się swoimi codziennymi obowiązkami. Była to również albo przede wszystkim, przerwa w podróży. Kobiety wykorzystywały ten czas głównie na zdobywanie żywności i przygotowywanie posiłków. Dużo czasu i pracy poświęcaliśmy zbieraniu suchego drewna, bez którego nie można byłoby ugotować jedzenia, podgrzać wody do prania oraz ogrzać swojej rodziny w chłodne dni. Nasze matki wreszcie mogły więcej czasu poświęcić swoim ukochanym dzieciom.

Często na obozowiska wybierali miejsca wyjątkowo urokliwe. Pamiętam ich bardzo wiele. Były to piękne polany leśne z dostępem do wody z jeziora lub strumienia. Czasem były to zarośla rzeczne w pobliżu wiosek lub miast. W obozowisku rozstawiano: wozy, namioty i szałasy. Z ognisk i różnego typu kuchni unosił się dym, którego zapach czuję do dziś. Nasze namioty miały różne kształty. Od prymitywnych wykonanych z trzech kijów przykrytych kawałkiem tkaniny, do dużych o dwóch pomieszczeniach krytych płócienną płachtą. W namiocie rozkładano wełniane dery, kołdry, a w pobliżu wejścia w dołku rozpalano ogień.  Kiedy Romowie wędrowali przez cały rok, podczas zimy, w miejscu, gdzie miał być rozstawiony namiot, rozpalali wielkie ognisko, żeby ziemia się rozgrzała. Po jego wygaśnięciu, na to miejsce kładli słomę lub siano. Dopiero na tym stawiali swoje namioty lub szałasy. Jestem dumna z tego, jak Romowie potrafią sobie radzić w skrajnych i prymitywnych warunkach. Taki postój na rozpalenie ogniska i przygotowanie gorącego posiłku, był okazją do rozmowy, czasem żartów lub zabawy. Każda chwila zbliżającego się postoju, nastrajała mnie dość radośnie. Zbliżał się czas dobrych gorących posiłków i wesołej zabawy z rodzeństwem. Spojrzała w okno i przestała mówić, a jej wzrok powędrował gdzieś daleko. Nie wiem, gdzie była myślami. Siedziałam obok nie odzywając się. Nie chciałam przerywać ciszy, bo wydawało mi się, że Dżjana wróciła do lat młodości. Na jej twarzy malował się spokój i radość.  Bardzo łatwo przyłączyłam się do niej myślami. Widziałam płonące ogniska, tańczące kobiety i dzieci biegające dookoła. Siedziałyśmy tak patrząc przez okno, gdzie wędrował nasz wspólny tabor.

V Spacer po mieście

Nasze dzisiejsze spotkanie miało wyjątkowo sentymentalny charakter. Poprosiłam Dżjanę, abyśmy odwiedziły miejsca w naszym mieście, które są dla niej szczególne lub wiążą się z jej wspomnieniami. Zgodziła się bardzo chętnie, a nawet zażartowała.

– Tylko wozów nam brak. Ciągle gdzieś wędrujemy i wędrujemy. Nie nudzi cię to siostrzyczko?  

– Nie, siostrzyczko – odpowiedziałam.

Byłam szczęśliwa, że mnie tak nazwała. Bardzo bym chciała mieć taką siostrę.

– Pierwszą ulicą, na którą się przejdziemy, będzie ulica Tuwima – powiedziała Dżjana tajemniczo.

– Czemu właśnie tam? – zapytałam z zaciekawieniem.

– Tam zamieszkałam w domu teściowej z moim pierwszym mężem Franciszkiem. Romowie nazywali go Tonio. Wiesz, myślę, że Riko dał córce na imię Jafranka, aby uczcić pamięć ojca. Takie to nasze dziwne imiona i zasady. Uśmiechnęła się do mnie i ruszyłyśmy raźnym krokiem. Kiedy stanęłyśmy naprzeciw starej dwupiętrowej kamienicy, Irena pokazała mi drzwi, prowadzące do sutereny.

 – Tu mieszkała moja teściowa z rodziną – powiedziała i jakoś posmutniała. – Nad nami mieszkały polskie rodziny. Było skromnie i ciasno, ale czysto i rodzinnie.

Kiedy moja najstarsza córka Mala chodziła już do szkoły, często zabierałam ją i młodszego syna Riko nad rzekę. Rozkładałam koce, rozpalałam ognisko i miałam namiastkę życia w taborze. Przy okazji dzieci miały spokój i mogły się uczyć. Oczy Dżjany znowu napełniły się radością. Wesoło zawołała:

 – Chodźmy tam, pokażę ci to miejsce. I niczym młoda dziewczyna zbiegła uliczką prowadzącą do mostku na rzece. Jakby jej się spieszyło do wspomnień, które były dla niej chyba bardzo miłe i chciała się nimi, jak najszybciej podzielić ze mną. Kiedy ją dogoniłam, stała nad brzegiem rzeczki, przepływającej przez nasze miasto i zamyślona patrzyła w jej zanieczyszczony nurt. Stanęłam obok niej i delikatnie dotknęłam jej ramienia. Kiedy drgnęła i spojrzała na mnie zapytałam:

– Zmieniło się tu, co?

– Nie za bardzo – odpowiedziała rozglądając się dokoła. – Tylko śmieci w rzece przybyło. Dawniej też brzeg był porośnięty trawą, ale rzeka była czystsza i szersza. Nawet ryby w niej były. Tonio często je łowił. Były bardzo smaczne. Może nie było tych pięknych alejek, jakie teraz zrobili, ale było za to dużo ogródków działkowych, w których ludzie uprawiali swoje warzywa. Potrafiłam nad rzeką spędzić z dziećmi cały dzień.  Przychodzili tu też moi znajomi i rodzina. Do domu teściowej wracałam dopiero na noc. Było to możliwe oczywiście tylko latem. Kiedy moje kolejne dzieci: córka Stanka i drugi syn Nino podrośli i też poszli do szkoły, brakowało miejsca w mieszkaniu teściowej, gdzie mogliby się uczyć. Musiałam wystarać się dla swojej rodziny o lepsze warunki życia. Na męża nie mogłam za bardzo liczyć. Był dobrym ojcem, ale bardziej niż pracę kochał muzykę i gitarę. Po wielu moich wizytach i prośbach w urzędach, przydzielono nam mieszkanie przy ulicy Duńskiej. Było w starym budownictwie. Miejsca tam było co prawda dość, ale dokuczały nam szczury, z którymi prowadziliśmy wieczną wojnę.

– To niedaleko stąd, ale już dalej od rzeki i twojego letniego obozowiska – powiedziałam.  Dżjana szła teraz powoli i mówiła też bardzo wolno.

– Nasze życie się zmieniało- i na lepsze i na gorsze. Lepsze chwile to te, kiedy moje dzieci rosły, mądrzały i piękniały, a tych gorszych chwil nie warto wspominać. Powiem tylko, że mój mąż Tonio prawie nie uczestniczył w naszym życiu rodzinnym. Miał bardzo dużo kolegów i koleżanek zarówno wśród Romów jak i Polaków. Lubili jego towarzystwo i muzykę. Był więc zapraszany na wiele imprez przez nich organizowanych. Do domu też ciągle kogoś zapraszał. Przy alkoholu, zabawie i muzyce na pewno mile mu płynął czas. Nie zmieniło się to nawet, kiedy przeprowadziliśmy się do bloku. Nasze nowe mieszkanie, w porównaniu z tym zaszczurzonym w baraku, wydawało mi się pałacem. Jednak koszt jego utrzymania był duży. To na mnie spoczywała cała opieka nad domem i dziećmi. Ja musiałam zdobywać środki na ich utrzymanie. Różnie z tym bywało. Wróżenie i handel nie zapewniały w pełni pieniędzy na życie. Nie było też czasu na naukę czytania i pisania. Dlatego do dziś jestem analfabetką. Dzieci wymagały opieki i godnego życia. Aby im to zapewnić, gotowa byłam na wszystko. Nawet na kradzież. Poniosłam za to surową karę. Na wiele miesięcy rozdzielono mnie z moimi ukochanymi dziećmi. Pobyt w więzieniu przepłaciłam chorobą i rozstaniem z mężem. Nie dbał o rodzinę w czasie mojej nieobecności. Dalej żył swoim życiem, bawił się z kolegami. Nie umiałam mu tego wybaczyć. Straciliśmy mieszkanie. On wrócił do swojej matki. Mnie z dziećmi przygarnął Kordian. Miał małe mieszkanie, w którym go często nie było, bo wyjeżdżał do pracy za granicę. Dzięki temu znalazłam dom i schronienie dla siebie i dzieci. Z czasem za dobroć i troskę o nas, pokochałam Kordiana. Kiedy mój pierwszy mąż, Tonio zmarł, wzięłam z nim ślub, za zgodą swoich dzieci.

– A jak to było z twoim ślubem z Tonio? – zapytałam i po chwili dodałam: – Jeśli nie chcesz, to nie opowiadaj, bo może to przykre dla ciebie.

 -Trochę zmęczył mnie ten spacer. Możemy, gdzieś przysiąść? – Irena wyraźnie zmieniła temat. Poszłyśmy w kierunku miejsca, gdzie stały ławki i usiadłyśmy na jednej z nich.

 – Popatrz tu byłby raj dla taboru. Dżjana rozmarzyła się, wskazując na duży staw i trawniki wokół niego. – Tu pięknie można by pokazać ślub i wesele cygańskie.

 – Może kiedyś ktoś to zrobi – odpowiedziałam.

– Wątpię – szepnęła Dżjana. – Ale możemy pomarzyć i wyobrazić sobie, jakby to było. Lekko przechyliła głowę i przymknęła powieki. Zrobiłam to samo i powiedziałam:

 – To wyobraźmy sobie, że ty i twój Tonio bierzecie tu ślub. Jakby to wyglądało, opowiedz. Irena spokojnym głosem rozpoczęła opowiadanie.

– Wśród polskich Cyganów jest przestrzegana zasada posiadania jednej żony.  Przechowujemy jeszcze w pamięci czasy, kiedy wielożeństwo było dopuszczalne i zdarzało się niejednokrotnie.  Wierność małżeńska kobiety jest bardzo surowo przestrzegana. Bywało, że kiedy mąż schwytał na zdradzie, czy na ucieczce z kochankiem zamężną Cygankę, piętnował ją, pozostawiając jej znak aż do śmierci.

Cyganie nie mieli zwyczaju chodzić na randki. Przyszły mąż wraz z przyjaciółmi często zarzucał Cygance chustę na głowę i prowadził oblubienicę do siebie albo uciekał z nią gdzieś, gdzie mogli skonsumować swoje małżeństwo. Tak było ze mną i z Tonio. Spotkałam go na targu końmi, gdzie pojechałam z ojcem. Długo chodził wokół naszego wozu i przyglądał mi się. Po jakimś czasie odszedł i wrócił z gitarą. Pięknie śpiewał i grał patrząc mi w oczy. Widziałam, jak rozmawiał z ojcem. Kiedy wracaliśmy do Chodzewa, tata powiedział mi, że Tonio chciał, aby mój ojciec spotkał się z jego matką, żeby mógł mnie kupić. Kupowanie żony to stary cygański obyczaj. Nie było to prostą transakcją handlową, ale wymagało wielu zwyczajowych kroków wstępnych i obrzędowych ceremonii. Najpierw odbywały się zaręczyny, a właściwie próba zaręczyn, której pomyślny czy niepomyślny rezultat nie był nigdy wiadomy z góry. Kiedy młodzi drużbowie wprowadzali dziewczynę do domu lub namiotu męża, polewali ją wodą. Panna młoda zwana była wówczas: owca. To miano, przysługujące pannie młodej przed połączeniem się z mężem, nie jest obraźliwe, lecz zaszczytne. Po nocy, nazajutrz, nazywa się ją już: synowa, i na znak porzucenia stanu panieńskiego wiąże ona sobie na głowie jak najjaskrawszą, najczęściej czerwoną chustkę.  Jeśli małżeństwo dochowało się dzieci, następowało przekazanie im nazwiska ojca… Otworzyłam szeroko oczy i zawołałam:  

– Co to miało być?! Miałaś opowiedzieć o pięknym weselu cygańskim, a wyjaśniłaś wszystko jak nauczyciel w szkole.  Powiedz chociaż, czy Tonio cię kupił?

Dżiana spojrzała na mnie i zaśmiała się głośno i radośnie.

– Opowiedziałam, jak chciałam. Taka jest moja romska natura. Na moje kolorowe opowieści o taborze trzeba czekać z cierpliwością. Musi być odpowiedni nastrój i natchnienie. Ja byłam zawsze gotowa czekać wytrwale. Kiedy przestała się śmiać powiedziała:

-Kupił, kupił. Przyjechał z matką do baraków, do Chodzewa.  Mój ojciec i mama Tonio zasiedli przy stole, gdzie przygotowałam z moją mamą poczęstunek. Tonio został przed barakiem i grał na gitarze. Mnie rodzice nie pozwolili wyjść do niego. Całe moje rodzeństwo i wielu sąsiadów śpiewało z nim na zewnątrz, a ja siedziałam w kacie pokoju smutna, pilnowana przez mamę. Tonio bardzo mi się podobał i chętnie bym zatańczyła dla niego. O tak! Dżjana nagle wstała z ławki i zaczęła tańczyć, przyśpiewując sobie po romsku. Ja siedziałam, podziwiałam ją i rytmicznie przyklaskiwałam.

– Pięknie – powiedziałam, gdy znowu usiadła obok mnie. – I co, i co… dogadali się? – pytałam zaciekawiona.

– Nieważne było dla mnie, czy się dogadali. Od młodych lat byłam uparta i chadzałam swoimi drogami. Kiedy moja mama przysiadła się do stołu, wybiegłam z baraku. Tonio jak mnie zobaczył, chwycił za rękę i nie oglądając się, biegliśmy przed siebie. Zatrzymaliśmy się dopiero za miastem.            – Co teraz zrobimy? –  zapytałam przysiadając na przydrożnym kamieniu. – Nic – odpowiedział. Chwycił mnie za głowę i mocno pocałował. – Teraz będziesz moją żoną. Tak, jak powiedział, tak się stało. Było lato. Dwa dni spędziliśmy w pobliskim lesie nad jeziorem. Tam Tonio zbudował szałas, w którym nocowaliśmy. Było romantycznie i pięknie. Mój mąż miał oczywiście ze sobą gitarę i śpiewał mi piękne pieśni miłosne przy ognisku. Byłam młoda, zakochana i szczęśliwa. Po dwóch dniach pojechaliśmy autobusem do jego rodzinnego domu. Kiedy weszliśmy Tonio powiedział do matki i wszystkich, którzy byli w mieszkaniu: To jest Irena, po naszemu Dżjana, moja żona. Wszyscy podchodzili do mnie, całowali i gratulowali. Nie znałam tych ludzi, ale byłam bardzo dumna i zadowolona. Potem klęknęliśmy przed jego mamą, która nas pobłogosławiła i zawiązała na mojej głowie piękną jaskrawą chustkę przetykaną złotą nitką. Nosiłam tę chustkę aż do śmierci Tonio. Miałam ją ze sobą zawsze i wszędzie. Mam ją schowaną w domu. Jest cieniutka i sprana. Pokażę ci ją kiedyś. Nasze wesele było w Chodzewie, na polanie nie daleko baraków zamieszkanych przez Romów. Moi rodzice zrobili bogaty poczęstunek. Znajomi muzycy grali przez dwa dni. A mój Tonio razem z nimi. Tańcom i śpiewom nie było końca.

 – Czy pamiętasz przeżycia związane z przyjściem na świat twoich dzieci? –  zapytałam nieśmiało. Ona jednak bez skrępowania uśmiechnęła się i zawołała radośnie:

– Oczywiście, że tak. Każde przyjście na świat mojego skarbu, miało swoją historię. Każda z nich była dla mnie wyjątkowym i bardzo szczęśliwym przeżyciem, bo owocowała kolejnym kochanym dzieckiem.

– Opowiesz mi o tym? Poprosiłam, patrząc w jej ciemne oczy.

– No, jeśli chcesz słuchać opowieści o pięciu porodach, to bardzo proszę.

 – Pięciu? – zdziwiłam się. – Przecież masz sześcioro dzieci.

– Zgadza się – uśmiechnęła się tajemniczo. – Ostatnia ciąża była bardzo trudna, ale za to dała podwójną radość. Urodziłam dwie dziewczynki! Bliźniaczki bardzo piękne i bardzo do siebie podobne.

– Wiem, że twoim pierwszym dzieckiem jest Mala, to jej romskie imię, a jakie imię daliście jej na chrzcie w kościele?

– Julia. Kiedyś ktoś mi czytał, że Julia zakochała się w Romeo i z miłości umarła. Zapamiętałam to i tak ochrzciłam swoją córkę. Jako romska dziewczynka w wieku 13 lat przeżyła złą przygodę, a ja razem z nią.  Pamiętasz, jak ci opowiadałam o Tonio? Jaki był? Czasami dawał mi wiele miłości, ale niekiedy przysparzał też wiele bólu i cierpienia. Sprzedał Malę, na żonę, znajomemu Cyganowi Bojko.  Człowiek ten był bardzo bogaty, ale stary.

Nie było mnie wtedy w domu, a kiedy wróciłam, Tonio spał pijany, a Mali nigdzie nie było. Na stole leżała sakiewka z pieniędzmi i mnóstwo butelek po wódce i piwie. Myślałam, że córka poszła do koleżanek. Kiedy jednak nie wróciła na noc, obudziłam Tonio i zmusiłam do wyznania okrutnej prawdy. Zabrałam sakiewkę z pieniędzmi, zostawiłam śpiącego męża i zrozpaczona ruszyłam do domu Bojko. Już świtało, kiedy zobaczyłam, że biegnie za mną mój syn Riko. Miał wtedy 12 lat. Poczekałam na niego.

 – Mamo nie puszczę cię samej. Musisz mieć opiekuna, żeby cię nieszczęście nie spotkało w drodze – powiedział łapiąc mnie wpół. Przytuliłam go i powiedziałam:

– Chodź ty mój obrońco. Obym zawsze mogła na ciebie liczyć, a ty na mnie i oby nam się udało uratować twoją siostrę. Kiedy dotarliśmy do Bojko, z trudnością weszłam do jego domu. Nie chciał ze mną rozmawiać. Powiedział, że zapłacił, ile Tonio chciał,i teraz Mala jest jego żoną. Prosiłam, żeby pozwolił mi z nią porozmawiać. Nie chciał się zgodzić. Tłumaczyłam, że to jeszcze dziecko, że za wcześnie, żeby została żoną. Płakałam, że mąż nie zdążył wydać zapłaty za nią i przywiozłam ją, aby oddać. Odwrócił się i nie chciał mnie słuchać. W pewnej chwili do domu wbiegł Riko głośno krzycząc:

– Mama! Mama! Znalazłem Malę! Siedzi u góry, wysoko na stryszku, nad stajnią i boi się zejść. Pobiegłam szybko za synem. Rzeczywiście Mala siedziała tam i przerażona wyglądała przez małe strychowe drzwiczki.

– Zejdź córuchno do matki, porozmawiamy – powiedziałam płacząc.

– Nie zejdę! Umrę tu z głodu i pragnienia, a nie zejdę! I nie będę jego żoną! – wołała moja córka, szlochając.

 – To znaczy, że jak cię Bojko przywiózł, to uciekłaś na ten stryszek i cały czas tam siedzisz? – zapytałam Melę. – Tak mamo. Dzień, noc i dzień – Mela płakała i nie mogłam jej zrozumieć. Wiedziałam jednak, że nie stała się jego żoną.  Umowa Bojko i Tonio nie wypełniła się. Kazałam jej opuścić drabinę, którą wciągnęła ze sobą, żeby stary Bojko się do niej nie dostał. Zeszła po niej prosto w moje ramiona. Riko przez cały czas mojej rozmowy z córką biegał wokół Bojko i go złościł, unikając uderzeń pięknej zdobionej laski, którą stary się podpierał. Rzuciłam, pod nogi Bojko, woreczek z pieniędzmi, którymi zapłacił za żonę. I trzymając mocno syna i córkę za rękę, wybiegłam na drogę. Nie wiedziałam, co mnie spotka w domu. Nie wiedziałam, co mnie spotka od Romów za zerwanie tej umowy. Musiałam jednak wrócić, bo zostawiłam tam moje pozostałe dzieci. Stanka miała 10 lat, Nino mój drugi syn 9, a bliźniaczki Lala i Motyl po 5.

– Jak powiedziałaś!? Lala i Motyl!?  – zawołałam ze zdziwieniem.

– Tak mają na imię moje najmłodsze córki.

– Irena! – zawołałam tak głośno, że aż sama przestraszyłam się swojego głosu. – Przecież to ja odprowadziłam twoje córeczki, kiedy zgubiły się nad jeziorem. W podziękowaniu ugościliście mnie- ty i twoi Romowie przy ognisku. Nigdy nie zapomniałam spotkania z wami.

– Ja też go nigdy nie zapomnę. Mam na myśli spotkanie Romów wtedy nad jeziorem. Tam radzili, co ze mną dalej zrobić. Złamałam przecież zasady. Nie pozwoliłam wypełnić umowy, którą mąż zawarł z Bojko. Nie dałam córki Cyganowi, który kupił ją sobie za żonę. Kiedy Starszyzna wysłuchała skargi Bojko, chciała wysłuchać jeszcze, co ma do powiedzenia mój mąż Tonio. Nie dane mi było jednak usłyszeć, co powiedział. Do ogniska, przy którym obradowano, przybiegła czwórka moich dzieci. Mala, Riko, Stenka i Nino obejmowali mnie i płakali, że Lala i Motyl utopiły się. Teraz już wiesz, że to nie była prawda. Bliźniaczki odeszły daleko od obozowiska. Nie umiały znaleźć drogi powrotnej, a starsze rodzeństwo nie umiało ich odszukać. Ciąg dalszy znasz. Popatrz siostrzyczko, jaki ten świat mały – powiedziała radośnie Irena. Los postawił nas na drodze życia już kolejny raz. Jak to dobrze, że nie przegapiłyśmy tego i ciągniemy to dalej. Powiem ci jeszcze, że moja przyjaciółka Aza, Romka, która przysłuchiwała się obradom Starszyzny powiedziała mi, co mówił Tonio. To dzięki jego wyjaśnieniom nie poniosłam żadnej kary za zerwanie umowy z Bojko. Powiedział, że był wtedy bardzo pijany. Bojko pewnie specjalnie go upił. I on nie pamięta żadnej umowy. A jego żona tak bardzo kocha swoje dzieci, że nie liczy się z niczym. Nawet teraz opuściła bez słowa Starszyznę, bo jej dzieciom coś grozi. Nie dziwił się, że jak nie mogłam znaleźć córki, to szukałam jej u Bojko. Jego ostatniego widziałam w naszym domu. Bojko odzyskał wszystkie pieniądze, jakie zostawił u nas, więc nie powinien się skarżyć. To było pokazanie jego miłości do mnie i dzieci. Skalał się, aby mnie ratować. Okłamał swoich współbraci Romów. Ale o tym wiedziałam jedynie ja. Nigdy w życiu nikomu o tym nie powiedziałam. Teraz, kiedy świat Cyganów się zmienił, mogę to wyznać. Cieszę się, że mogłam to powiedzieć tobie Aniu. Dziwiło mnie, że jak wróciłam z dziećmi i z tobą do obozowiska, to nikt mnie o nic nie pytał. Wszyscy się cieszyli, że odnalazłaś bliźniaczki całe i zdrowe. Byli ci bardzo wdzięczni i cię ugościli. Wszyscy zapomnieli o mojej sprawie. Tylko Bojko siedział sam na kamieniu i wrogo patrzył na tańczącą radośnie moją rodzinę.

Wstałyśmy z ławki i bez słowa obeszłyśmy dookoła pobliski staw, patrząc na taflę wody. Zarówno ja jak i Irena wspominałyśmy swoje młode lata i miłość, która nas spotkała. Bo miłość jest bardzo ważna w życiu człowieka, tylko nie zawsze jest szczęśliwa.

VI Spacer do lasu

Coraz bardziej podobały mi się nasze sobotnie spacery. Z niecierpliwością czekałam końca tygodnia, ciekawa, gdzie tym razem zabierze mnie Dżjana. Co będzie wspominać? O czym będziemy rozmawiały? Czasami towarzyszyła nam Jafranka. Kiedy wędrowałyśmy dalej, zabierałyśmy ze sobą jedzenie i wózek. Zmęczone bieganiem dziecko, wsadzałyśmy do wózka, a mała po zaspokojeniu głodu, zasypiała. Dziś wybrałyśmy się do lasu. To dosyć daleko za miastem. Jafranka biegała za każdym owadem, który pojawił się na jej drodze. Interesowała ją każda gałązka, szyszka lub kwiatek. Wreszcie zmęczona poprosiła: Babciu, chcę do wózeczka. Zatrzymałyśmy się więc i Dżjana posadziła dziewczynkę. Podała jej kawałek chleba i kiełbasy. Mała zaczęła apetycznie jeść. Po chwili ruszyłyśmy dalej. Dziewczynka szybko zasnęła. Popatrzyłam na nią, na jej śniadą cerę i czarne włoski, które lśniły w słońcu. Bezpieczna, nakarmiona przez babcię, spała błogo. Zastanawiałam się, czy dzieci w taborze też czuły się tak dobrze i bezpiecznie. Zapytałam o to, Dżjanę, która odpowiedziała tylko:

 – Pamiętam dziadka Tobara, który świetnie służył swojej wnuczce Simonie za wierzchowca. Młody Marko często dźwigał na rękach swojego bratanka, a szczęśliwy Emilian nosił na rękach swoją siostrzenicę Donkę. Ja też bardzo kochałam i dbałam o dzieci w naszym taborze.

Szłyśmy wolno, bo trudno prowadzi się wózek po leśnych bezdrożach. Czasami obie go z wysiłkiem pchałyśmy do przodu. Zapytałam znowu:

 – Nie miałaś żalu o to, że mając wiele obowiązków, musisz jeszcze opiekować się młodszymi od siebie? W oczach Dżjany pojawiło się zdziwienie.

 – Nie, czemu? Największą naszą wartością była i jest rodzina. Obejmuje bliskich i dalszych krewnych. Rodzina musi chronić i wspierać swoich członków, nie tylko ekonomicznie, ale też psychicznie. Dawać poczucie tożsamości i przynależności. Bez rodziny Cygan jest nikim. Najboleśniejszym doświadczeniem dla Roma jest wygnanie lub wyrzucenie z klanu.  Życie w izolacji to najgorsza kara. Wiesz… Bardzo ważną rolę w życiu romskiej rodziny pełnią kobiety. Ludzie myślą, że kobieta u nas spełnia tylko rolę służącej, a Romowie odmawiają swoim kobietom prawa do godności. W rzeczywistości wiele romnii (bo tak się mówi po romsku na kobiety) zajmuje godne miejsce w środowisku. Wygłaszane przez nie opinie w ważnych sprawach rodziny, bardzo się liczą. Kiedy Cyganka jest młoda, najważniejsze jest dla niej rodzenie i wychowywanie dzieci. Czuje się potrzebna i wartościowa, wydając na świat kolejne swoje pociechy i wychowując je.  Bardzo zależy jej, żeby nie chorowały i nie były głodne. Gotowa jest zrobić dla nich wszystko. Kiedy dorosną, jest dumna ze swoich córek, które są piękne i obdarzają ją wnukami. Jest dumna ze swoich synów, którym szuka pięknych i dobrych żon. Jeśli syn sam znajdzie ukochaną, matka z radością ją przyjmuje jak córkę. Jak mówiłam ci wcześniej, pojawiające się w rodzinach dzieci, to wielka radość i święto dla wszystkich jej członków. Dzieci romskie otaczane są wielką miłością. Nigdzie nie ma bardziej rozpuszczonych dzieci niż romskie. Pojęcie bezstresowego wychowania istniało w romskiej rodzinie od zawsze. Nie jest to w naszej kulturze, pomysł wzięty od współczesnych pedagogów. Popatrz Jafranka też jest tak wychowywana. Riko pozwala swojej córeczce na wszystko. Jakby miał możliwości, to spełniłby każde jej życzenie. Dżjana roześmiała się swoim pięknym uśmiechem, który zdobił jej ładną, choć zmęczoną twarz. Pomimo upływu lat, pozostał ślad jej dawnej urody, którą budziła zachwyt jako młoda, pięknie śpiewająca Cyganka.

– Może odpoczniemy na tej polanie? –  poprosiła Dżjana, siadając w słońcu na trawie.

Odprowadziłam wózek ze śpiącą Jafranką w cień, a sama usiadłam przy Irenie.

– Znasz ten wiersz Papuszy? – zapytała i pięknie wyrecytowała:

W lesie wyrosłam jak złoty krzak,
w cygańskim namiocie zrodzona,
do borowika podobna.
Jak własne serce kocham ogień.
Wiatry wielkie i małe
wykołysały Cyganeczkę
i w świat pognały daleko…
Deszcze łzy mi obmywały,
Słońce, mój ojciec cygański złoty,
ogrzewało mnie
i pięknie opaliło mi serce[1].

– To wiersz jest też o mnie – powiedziała, wystawiając twarz do słońca. Zamknęłam oczy i poczułam ciepło promieni słonecznych. Las śpiewał swoją piosenkę. Było mi bardzo przyjemnie. Zapytałam Irenę:

– Pamiętasz, w czasie naszych wędrówek po przeszłości obiecałaś opowiedzieć mi o kodeksie cygańskich zakazów. Możesz to zrobić teraz? Irena podniosła patyk leżący przy niej i powiedziała:

– Aniu, chociaż cię bardzo kocham i szanuję, nie jesteś Cyganką. Przykro mi, powiem ci tylko tyle, ile mogę. Ten kodeks obowiązuje większość Cyganów w Polsce. Nieprzestrzeganie zakazów powoduje skalanie. Zasada skaleń opiera się na podziale świata cygańskiego na sfery czyste i nieczyste. Nieczyste są pewne części ciała, ale może nim być także osoba łamiąca zasady romanipen. Jeśli chodzi o ciało, to granicą nieczystości jest z jednej strony linia pozioma, rozdzielająca je na połowę górną czystą i dolną nieczystą. Z drugiej zaś strony powierzchnia ciała, wnętrze czyste od cząstek z wnętrza wydalonych. Nieczystość ciała dotyczy zwłaszcza kobiet, ale obejmuje wyłącznie kobiety, które mogą rodzić. Nieczyste jest ciało od pasa w dół oraz wszystko to, co z tym ciałem bezpośrednio się styka, a więc bielizna i obuwie. Dotykanie kobiecego ciała poniżej pasa, ponad potrzebę niezbędną dla rozmnażania się, może spowodować nieczystość mężczyzny. Także dotykanie jej bielizny lub pantofli. Kalającej bielizny damskiej, nie należy prać z ubraniem męskim. Kobieta nie powinna znajdować się ponad mężczyzną, bo sytuacja taka też jest kalająca. Przestrzegający tradycji Cyganie dbają, by mieszkać na najwyższym piętrze, by nie mieć nad sobą kobiet. Kodeks zakazów dotyczy także zachowań między Cyganami i światem nie cygańskim. Kontakt z niektórymi gadžami (obcymi, nie-Romami) jest zakazany. To przede wszystkim ludzie, którzy trudnią się nieczystymi zajęciami, a więc hycle, rzeźnicy, czy pracujący przy śmieciach lub zwłokach. Z tej samej przyczyny nie jest wskazane dla Cyganów, wykonywanie tych zawodów.

Kiedy wysłuchałam tego, co powiedziała, pomyślałam, że bardzo dziwny i trudny jest świat Romów. Nic jednak nie powiedziałam. Przecież Dżjana miała zupełnie inne zdanie na ten temat. Żeby miło zakończyć spacer po lesie, wyrecytowałam kolejny wiersz Papuszy.

Lesie, ojcze mój,
czarny ojcze,
ty mnie wychowałeś,
ty mnie porzuciłeś.
Liście twoje drżą
i ja drżę jak one,
ty śpiewasz i ja śpiewam,
śmiejesz się i ja się śmieję.
Ty nie zapomniałeś
i ja cię pamiętam.
O, Boże, dokąd iść?
Co robić, skąd brać
bajki i pieśni?
Do lasu nie chodzę,
rzeki nie spotykam.
Lesie, ojcze mój,
czarny ojcze![2]

– Widzę, że bardziej cię interesuje nasza poezja niż nasze zasady – powiedziała Dżjana, wstając.               – Chodź, wracajmy do domu – powiedziała, zdejmując swoje sandały. Obudziła Jafrankę. Postawiła jej bose stópki na trawie. – Pobiegaj mała Cyganeczko. Poczuj miękką trawę pod stopami. Taki dywan z młodych lat miała twoja babcia. Klaskała i biegała za rozbawioną wnuczką. Była w tym nie tylko radość, ale też piękno. Taki drobiazg, a dawał tyle przyjemności i Jafrance i jej babci. Pozazdrościłam im i też zdjęłam obuwie. Trawa pod stopami była chłodna, ale przyjemna. Zabrałam wózek i pobiegłam za nimi.

 

[1] Bronisława Wajs-Papusza, Pieśń Cygańska w: [Cyganie na polskich drogach przeł. Jerzy Ficowski], fragment.

[2] Bronisława Wajs-Papusza, fragment wiersza Lesie ojcze mój.

 

Skip to content