Liceum Ogólnokształcące Nr I im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie
kl. II b
Kochałem jesień. Oboje ją kochaliśmy. Wszystkie te kolorowe liście opadające na betonowy chodnik. Coroczne wycieczki na farmę dyń ciotki Agnes. Jesienne wydania magazynów modowych, które swoim fioletowym rowerem dostarczał nam łysiejący listonosz z Piątej Alei. Zapach dyniowego latte unoszący się w powietrzu podczas czytania poezji Dantego w naszej ulubionej kawiarni. Cotygodniowe wizyty w miejskiej bibliotece i rozmowy ze starszą panią, zawsze wygodnie usadowioną w pluszowym fotelu, przy regałach z książkami fantasy, gdzie roiło się od ulubionych postaci z Harry’ego Pottera. Zakupy w sklepie pana Binga, w którym regularnie zaopatrywaliśmy się w barwne świece, oraz twoje ulubione różane kadzidła.
Pamiętasz sobotnie obiady u babci Katie? Gdy tylko liście za oknami zmieniały kolor, na stole automatycznie pojawiał się kurczak w cytrynowym sosie wraz z cynamonkami. Ostatnio udało mi się sprawdzić, co u niej, a nawet chwilę porozmawiać. Wspomniała o stale dręczącym ją bólu wątroby i o tym, że tęskni za naszymi wizytami. Oznajmiła, że koniecznie musimy ją odwiedzić i spróbować nowego ciasta z pestek dyni. Myślę, że nie do końca do niej dotarło, co się z nami stało. Chyba nawet ja sam ciągle jeszcze tego nie rozumiem.
To już twoja trzecia jesień beze mnie. Bez dyniowego latte, bez wspólnych wizyt w bibliotekach, bez naszych świec i zapachu cynamonek. Słyszałem, że już nie jesteś sama, że kogoś poznałaś. Może to Alex – student ostatniego roku technologii żywienia, ten wysoki, przystojny i dobrze wychowany chłopak zawrócił ci w głowie. Pan idealny. Jestem niemal pewien, że widziałem was ostatnio wchodzących do tej luksusowej restauracji, której klienci byli niegdyś obiektem naszych żartów. Rozumiem, że potrzebowałaś zmian, żeby na twojej twarzy ponownie mógł zagościć uśmiech.
Już jakiś czas temu przestałem przychodzić pod twój dom. Może dlatego, że moja mama zachorowała i częściej sprawdzałem, co u niej, a może to widok ciebie wtulonej w Alexa na ganku, bolał odrobinę bardziej niż byłem w stanie się do tego przyznać. A może dlatego, że to ze mną miałaś zawsze pić gorącą czekoladę i oglądać „Koralinę” w coraz chłodniejsze jesienne wieczory. To moje usta miałaś całować pod starym dębem, a liście spadające z nieba miały muskać twoje długie kasztanowe włosy, które ostatnio stały się krótkie i czarne jak noc. To ja miałem trzymać cię za rękę i przytulać do piersi, gdy w Halloween postanowiłaś urządzać maraton horrorów, które mimo ogarniającego cię strachu, uwielbiałaś oglądać.
Tegoroczny pierwszy listopada był dla mnie trudny. Właściwie jest taki od przeszło trzech lat, od tamtych… Jedenasty miesiąc tego roku rozpoczął się deszczowo. Tak jakby niebo wiedziało, że dziś obchodzone jest Święto Zmarłych. Pogoda nie przeszkodziła jednak ludziom odwiedzać bliskich, którzy odeszli. Do pana Binga zawitała żona z ogromnym bukietem świeżych kwiatów i świecami podobnymi do tych niegdyś stojących w naszym mieszkaniu. Wiedziałem, że często odwiedzała grób ukochanego męża, jednak dziś została nieco dłużej niż zwykle. Opowiadała mu o nowych klientach w należącym do niego niegdyś sklepie ze świecami i kadzidłami, oraz o tym, że ich stary kot Clint je mniej niż zwykle. Około południa dołączył do niej ich syn z rodziną. Mała dziewczynka ze złotymi lokami położyła na marmurowej płycie grobu dziadka, niewielki czerwony znicz w kształcie serca, po czym wtuliła się w udo ojca. Pani Bing przycisnęła swą bladą, drżącą dłoń do cienkich warg składając na niej pocałunek, a następnie dotknęła nią zdjęcia męża umieszczonego na kamiennym nagrobku. Trochę dalej, na lewo od bramy cmentarza, nad grobem babci Katie pochylała się jej stara znajoma z kółka szachowego, zaś na samym końcu ścieżki znajdowało się miejsce pochówku dzieci, które na świecie zdołały przeżyć zaledwie kilka krótkich chwil lub dni. Pamiętam młodą kobietę w brązowym płaszczu stojąca przy jednym z takich grobów. Jej łzy mieszały się z deszczem opadając bezwładnie na zasadzone pod jej stopami krzewy białych róż. Odwróciłem wzrok.
Około dziewiętnastej usiadłem na szarej płycie mojego nagrobka, próbując sobie przypomnieć własną śmierć. Uświadomiłem sobie, że nie pamiętam już nic poza narzekaniem babci na nasilający się ból żołądka oraz hukiem rozbijającego się samolotu.
W tym roku nie pojawiłaś się na cmentarzu. Jak się później okazało miałaś słuszny powód – w końcu niecodziennie młodszy brat ma szansę zadebiutować rolą wilka w szkolnym przedstawieniu. Rozumiem, że potrzebował twojej obecności. Mam nadzieje, że wie, jaki jestem z niego dumny. Mimo wszystko liczyłem, że odwiedzisz mnie następnego dnia. Nie pojawiłaś się jednak ani wtedy, ani w żaden inny listopadowy dzień. Jesień zmierza ku końcowi, a twoja relacja z Alexem kwitnie. Coraz częstsze spotkania, coraz więcej wypitej wspólnie gorącej czekolady, coraz więcej miłości.
21 grudnia – ostatni dzień kalendarzowej jesieni, dzień w którym zaproponowałaś Alexowi wspólne zamieszkanie, to dzień w którym umarłem po raz drugi, bo pomimo że moje serce nie bije od przeszło trzech lat – nigdy nie przestało kochać.