fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Myśli (nie)ulotne

Witaj porankiem nazbyt pośpiesznym…. Nim się w nim zanurzę, już znika. Czy u Ciebie on też tak umyka lśniąc obietnicami? Niepoprawny marzyciel i optymista. Jakby z innego świata. Zawsze otwiera mi myśli przebudzeniem, już wtedy nie dając spokoju .To nowe spojrzenie, niekiedy proste olśnieniami, lecz nigdy naiwne.

Mój znajomy twierdzi, że poranki są senne i zwodnicze. I nie należą do przyjemnych.

A Ty co myślisz?

Wieczory ostatnio wcześniej przysiadają w fotelu, dłużej wpatrując się w moje oczy, milczą. Nasłuchują nocy. Wypatrują jej. Czekają. Nigdy nie zdążę wyprzedzić wieczoru. A noc zawsze zjawia się cicho. I zaskakuje mnie spojrzeniem. Okala, może nawet osacza. Krąży wokół moich myśli. Snom nie daje się wyspać. Serce namawia do galopu. Poranek natomiast wita mnie oddechem. Wtulony w spojrzenie. Czeka na mnie z kawą i dobrym słowem. Żałuję, że muszę iść, że nie mam czasu, by z nim pogawędzić bez pośpiechu. Gdy wracam, wieczór zaskakuje mnie swoją obecnością. Czas przecieka nam przez palce. A po poranku pusta filiżanka i słowo, które zostało na koniuszku języka.

O trzeciej, która ani nocą już, ani jeszcze rankiem nie jest, a grudniową porą daleko jej do przedświtu… więc, o trzeciej oczy otwierają mi myśli snujące się w tęczówkach, i nie wiedzieć kiedy ani jak, przenikają obrazami do głębi źrenic, by zaraz potem przysiąść słowem i zauroczyć oddechem.

Przyjacielu, dla Ciebie teraz  9 symfonia Beethovena i pejzaże van Gogha. Rozsiądź się wygodnie w fotelu i wyjrzyj przez okno prosto na pola ponad miastem. Poprzez spojrzenie wyobraźni i wrażliwości. Zapraszam Cię do krainy niespokojnej i tajemniczej. Zapraszam do degustacji sztuki.

Witaj w przedświcie z  „Impresją – wschodem słońca” Claude’a Moneta. Niech nas powiedzie ku swoim nenufarom i złotym zmierzchom. Poprzez impresję ku abstrakcji. Lecz ona później, nie teraz Przyjacielu drogi. Zapraszam. Podelektujmy się impresjami. Rozgrzejmy się ich wschodem słońca w poranek ośnieżony i chłodny. Na rozgrzewkę jeszcze aromat i smak pomarańczy z cynamonowo- imbirowej herbaty- gorącej, parującej, kuszącej. I uśmiech na powitanie.

Samotne chwile aktów twórczych, aktów myśli i czucia. Są nieocenione. I czas tam jest całkiem inny. Przerwane twórcze chwile na zawsze umierają bez pamięci. To inny czas. Nie płynie. Nie stoi. Nie ucieka. To twórca w nim płynie, zatrzymuje się, pędzi, ucieka, goni. Twórca rozgląda się czasem. Nie czasami, czyli niekiedy, ale czasem samym w sobie się rozgląda, poprzez siebie w człowieku, w ludziach, w świecie, w absolucie. Przygląda się czuciem i myślą. Zadumą serca. Przegląda się też w nich sam. Takie cudowne lustro twórcy. Inspiracja. Konieczność. Oddech twórczego procesu. I dobrze jest, jeśli zbuntowany nurtem nonkonformisty, pochyla się również z  pokorą.

Takie impresje.

Samotność z reguły jest niedoceniona. Często niepożądana. Czy tylko  twórca jej pożąda? Jest namiętnym kochankiem samotności. Tęskni do niej. Gdy ją bierze, wszystko bierze. Wszystko to, co ona mu daje. Potem porzuca i pędzi dalej. Kochanek namiętny, niewierny, powracający. Odurzony miłością. Tęskni, wciąż tęskni. I jednocześnie nienawidzi i odrzuca samotność. Boi się jej. I pożąda. Jak opisać ten taniec twórczy i samotny? Opisać go, czy tylko mu się przypatrzeć? W sobie zadumać…

Jeszcze chwila do brzasku pierwszego dnia, co bielą śnieżną otwiera się przed nami. Zapraszam Przyjacielu do sztuki.  Tym razem „Poranne słońce na śniegu”  Jacob’a Abraham’a Camille’a Pissarro. Czas może z miasta ruszyć na przestworza natury. „Zima” Vivaldiego na pierwszy krok w tym tańcu naszym pomiędzy słowami. Tym razem biały walc. Panie proszą panów. Zapraszam do tańca.

Zatańcz ze mną. Tym tańcem, co trwa i trwa. Tym tańcem, co kołysze, koi i przytula, co sam się miękko wtula w tancerzy. Zapraszam. Orkiestra gra do tańca. Czarodziejska orkiestra magiczną muzykę nam gra. Poczuj magię. Magię życia, magię nas. Tańcz. Uśmiechaj się. Raduj. Drżyj z rozkoszy, z cudowności chwili. Czasu. Życia. Nas. Nie martw się, nie wpatruj się żalem w przeszłość, nie wypatruj niepokojem przyszłości. Bądź tu i teraz. Nie trać tej chwili tutaj. Nie zgub siebie w innym czasie, nie zgub nas w innym wymiarze i w innej przestrzeni.

Dziś zapraszam Cię w ciszę. Uwielbiam ciszę. Wielowymowną, wielowymiarową, głośną i cichą, rozgadaną i milczącą. Ona jest we mnie. A Twoja cisza? Rozsiądź się ze mną. Zapraszam w ten artyzm życia.  Może zaprosisz ciszę do siebie? Na chwilę. Na małą pogawędkę. Poczęstuj ją słodyczą i wytrawną potrawą wykwintną własnego ja.

A jakby co, zapraszam do mnie. Serwuję też dziś szampan wytrawny, francuski, prawdziwy.  Częstuj się. Zapraszam Cię  do radości. Taka podróż przepastna.

Przyjacielu, zaprosiłam Cię do radości, do degustacji, do skosztowania, ale Ty niestety nawet nie podszedłeś do stołu. Może gdybyś ją zechciał zobaczyć, poznać, może wtedy by Cię  skusiła. Bo widzisz Przyjacielu, radość, to coś zupełnie innego niż szczęście.

Zacznijmy powoli, ostrożnie, uważnie, czujnie. Zobacz ją z daleka. Widzisz te mieniące się barwy i światła? A jednak ani nie razi, ani nie oślepia. Teraz spróbuj poczuć ten aromat słodyczy, co nigdy nie mdli. Nie bój się. Skosztuj. Posłuchaj jej teraz –  przywołuje życie, energię, wibrację i pokój ducha. Rozsiądź się w swoim fotelu czucia i delektuj na odległość. Myśli zostaw na biurku. Wspomnienia w szufladzie zamknij na ten czas. Jeśli chcesz, będę tuż tuż. Będę trzymać Cię za rękę. Zrelaksuj się. Radość jest  jeszcze daleko. Jeszcze nie puka do drzwi. Rozluźnij się, zrzuć z siebie rozgoryczenie i żal. Niech opadną na przepastny dywan pod Twoimi stopami, co wlecze się za Tobą wszędzie: impresjami, abstrakcjami i absurdami.  Ten dywan poplamiony jest gdzieniegdzie sensem. Ten dywan został utkany z miłości latającej z Tobą, unosi Cię… i czeka pod Twoimi stopami.

Dziś jest pierwszy dzień nowego roku. Stoi przed nami i w nas. Czeka na nas. Otwarty i przyjazny. Zaprasza. Zaprośmy go do nas. Gestem przyjaźni i umiłowania. Otwórzmy się nadzieją i wiarą na nowe chwile, które już się dzieją. Na to teraz, co w nas. Poczęstuję Cię tego pierwszego dnia roku, uśmiechem stąd do tutaj. Stąd gdzie jestem ja, do tu gdzie jesteś Ty. Uśmiech rozległy i szeroki, a jednocześnie w kropli jednej, bo aż z tutaj do tu. Ten uśmiech co w nas, gdziekolwiek jesteśmy. Proszę – mój uśmiech. Uśmiechnij się Przyjacielu.

Wraca do mnie ten czas, gdy słowa zatykają się w myślach. Są gdzieś, są, ale nie tu. Zakorkowane w bukłaku zadumy. W mojej głowie. W mojej głowie pusto od myśli. Jest we mnie wiele słów, ale nie ma we mnie  tego właściwego. I dlatego milczę z Tobą. Taki czas. Czas słuchania, przeżywania, intensyfikowania tego, co od Ciebie, tego, co przynoszą inni, co daje świat, co ofiarowuje muzyka, co otwiera sztuka.

Teraz pragnę obserwować, słuchać, czuć, delektować się i nie mówić. W kąciku życia na chwilkę przycupnąć i patrzeć, zapatrzeć się, zasłuchać… Pozwolić wnikać, samej przeniknąć.

Czasami trzeba mi potrząsnąć swoją mózgownicą, pośmiać się z samej siebie i tych myśli, które niekiedy w głowie chadzają. Potrząsnąć mózgownicą, by głupotę wytrząsnąć. Wytrzepać porządnie ten łeb zakuty, wytrzepać z głupoty i mroku. Porządki trzeba zrobić w zwojach. Dobrze jest oczyścić myślenie, poskładać uczucia i słowa uporządkować. Równania rozwiązać i rachunek prawdopodobieństwa wykonać.

Dziś znów zapraszam Cię do naszego stołu. Na nim myśl, wyobraźnia, emocje i czas. Czas właśnie. Zaprosiłam też ciszę. Na wprost nas się rozpostarła i patrzy nam w oczy.

Już świt. Mglisty i szary.  I proza życia.

Twoja samotność, Twój smutek i Twoje rozżalenie krążą wokół jak sępy i hieny. Proszę, nie zapraszaj ich do biesiady. Czekam przy naszym stole. Na stole wiara i nadzieja stygną, parują. A ja pijana emocjami. Sens i absurd podtrzymują mnie, bym nie upadła. Wierni i lojalni zawsze przy mnie, we mnie, ze mną. Podnoszą do pionu.

Śmiech gości sprowadził. Śmiech zabarwiony przeróżnymi emocjami. Przysiadł się Salvador Dali i patrzy na mnie. Rozpanoszył się. Gdzie nie spojrzę – on. Wokół stołu niespodzianie stanęli impresjoniści. Claude Monet, Edgar Degas. Z impetem przysiadł wielki postimpresjonista, Vincent van Gogh. Każdy ze sztalug zdejmuje swoje obrazy i w spojrzenie mi wciska. Ekscentryczny Salvador ze swoją koncepcją paranoiczno-krytyczną pędzlem mi po oczach. Claude impresją i wschodem plener na moim obrusie. Edgar taniec barw wokół stołu roztacza mistrzowsko, choć tylko patrzy. Vincent w butach ubłoconych polem, z bukietem słoneczników i uchem przy moim, z lękiem się rozgląda. Przy stole. Oni. Rejwach. Nie rozumiem, co mówią. Kataloński, francuski, holenderski, polski. Przy tym stole, gdzie miejsc wiele. A Ciebie tu nie ma .

Tyle zaproszeń do wspólnego biesiadowania i tyle czekania. Przy stole życia. Przy stole sztuki. Nie przychodzisz. Jesteś w mroku. Niewiarą się krztusisz, dławisz zwątpieniem. W mroku pozostajesz. Czym i jak mam  Cię skusić?

Szeptem Twoje imię palcami na klamce zostawiłam. Witkacy się przysiadł. Obrazami rozrzucił po pokoju, i już spokoju nie mam. Przez okno zagląda Beksiński. Siedzę z zamkniętymi oczami i słucham świerszczy, cykad.  I szumu pędzącego  pociągu. A głowa rozrasta mi się w świat i toczy w życie.

            Nie znajdziesz mnie już przy stole. Stół słowami roztrzaskany. Obrazami uczuć i myśli porąbany na opał. Przy ognisku sztuki ogrzewam myśli i serce. Życie utrzymuję. Bo zima i mróz. I cała iskrami ozdobiona jestem. A cisza szalem opatula ramiona, tuli, kołysze. I noc głęboka. A wiatr nasłuchuje wraz ze mną. Wiatr – posłaniec na rozstaju dróg zastygł. Spogląda w moje oczy i przeze mnie spojrzeniem swoim przenika w przestrzeń naszą i nie naszą. Przycupnęłam przy ognisku. Czasem w jaskini Platona, a czasem poza nią jestem.

Tym razem milczeniem rozprzestrzeniam się. Tym milczeniem, z którego poemat tworzę. Milczeniem, z którego modlitwą oddycham.

            Zmysłami jestem teraz. I tańcem jestem. Tęsknotą. Wiarą. Miłością. Życiem. Jestem tu. I tam też jestem.        

            A Ty w drodze jeszcze?       

Powoli znikam. Cichutko niezauważenie. Sunę niepogodzona z Twoim mrokiem. Odchodzenie jest proste, ale nie jest łatwe. Tak więc znikam. Jestem i nie ma mnie. Tam nie jestem i tu już mnie nie ma. Bywam. Przechadzam się po nie swoich włościach. Gościniec jakże niegościnny. A ścieżki moje i dróżki moje- nie są już wcale moje. I droga moja nie jest moja.

Podążam za myślą ulotną, za czuciem wiernym. Podążam wiarą i zwątpieniem. Ufna.

Samotność moja rozsiadła się w Twoim wygodnym fotelu i spoziera spode łba na Ciebie. Zatem jestem nieopodal. Oddycham realnością i iluzją. Słowem i czynem rozprzestrzeniam się. Zatrzymuję się  zapatrzeniem i zamyśleniem. I znów odchodzę na jakiś czas. Układam się w ciszy z ciszą, by delektować słowem. Kolejny raz zaprosić Cię do degustacji  sztuki. Sycić się powietrzem.

Rozsiądź się wygodnie. Uciesz się gościną. Cichuteńko zanuć pieśń znajomą. Bądź ze mną tu i teraz. Nie pierzchaj tam, nie umykaj z czasu, zostaw przeszłość przeszłości. Przyszłością się nie kłopocz. Uciesz się nami. Tu i teraz.

Jakże miło będzie razem się pozachwycać chwilą.

Zatem jestem na zacisznej.

Skip to content