Maciej Orłoś z ojcem Kazimierzem, źródło: wikipedia
Czy ma Pan czas na czytanie książek?
To jest bolesne pytanie, ponieważ chciałbym odpowiedzieć, że tak. Prawda jest jednak inna. Mam czasu bardzo mało. Co jest paradoksalne, w czasie pandemii, tego lock downu, który, wydawałoby się, powinien sprzyjać czytaniu, to, przynajmniej dla mnie, nie był najlepszym czasem na czytanie. Jest coś takiego, i tutaj nie jestem pewnie wyjątkiem, że aby usiąść sobie z książką i z przyjemnością poświęcić jej czas, wejść całym sobą i swoją wyobraźnią w świat opisywany przez autora, to potrzebuję mieć wolną głowę. Niestety, okres pandemii w moim przypadku nie był takim czasem.
Natomiast prawdą jest, że mam w sobie taką, ogólnie mówiąc, potrzebę czytania, nadrabiania zaległości, sięgania po różne książki. Coś się przecież przeoczyło, bo nie było czasu wcześniej. Ciągle go za mało i to jest takie wyzwanie. Gdyby Pan mnie zapytał, czy ja czytam, to bym powiedział: „Och, ja czytam bez przerwy”. Czytam różne treści w Internecie: artykuły, felietony, a teraz czytam książkę Piotra Niemczyka „Krótki kurs szpiegowania” w formie e-booka. Czytam ją dlatego, że przygotowuję się do spotkania z autorem podczas festiwalu literackiego w Izabelinie pod Warszawą. Będę prowadził spotkanie, więc jest to dla mnie mobilizacja, żeby książkę tego autora przeczytać. Można powiedzieć, że jest to „never ending story”, dlatego że sporo jest do czytania.
Czy jest jakaś książka, która, Pana zdaniem, jest uważana za tę, którą każdy powinien przeczytać, a której Pan na razie nie skończył?
Nie ma takiej jednej. Jest ich wiele. Już pomijam tego przysłowiowego „Ulissesa”, ale są też „Księgi Jakubowe”. To są moje zaległości. Jeżeli chodzi o klasykę, to ja nigdy nie przeczytałem powieści „Wojna i Pokój”. Widziałem tylko serial, ale książki nie przeczytałem. Pamiętam, że kiedyś zacząłem czytać w czasie studiów „Z zimną krwią” Trumana Capote, ale… ktoś mi tę książkę podprowadził, więc jej nigdy nie dokończyłem. Była w kultowym wydaniu, takiej serii Wydawnictwa Nike, jeżeli dobrze pamiętam. Książki były małej wielkości, no i to był nawet snobizm, żeby czytać takie książki w tym wydaniu. Jeżeli chodzi o polską literaturę, to muszę również do czegoś się przyznać. Mam zaległości w czytaniu niedawno zmarłego Jerzego Pilcha. Wysłuchałem jego książki „Pod Mocnym Aniołem”, ale nie pamiętam, czy przeczytałem jakąś inną jego książkę… Nie pamiętam. Niedawno sięgnąłem też po Jacka Kerouaca. Ktoś mnie zainspirował i… odpadłem dosyć szybko, bo to się nie nadawało do czytania przy moim ówczesnym stanie umysłu. No i cóż, gdybym miał sobie teraz ułożyć taką listę książek do przeczytania, no to byłaby potężna ich ilość w ramach odrabiania zaległości.
A jeżeli chodzi o literaturę,to która z książek na Pana wpłynęła i pozostaje dla Pana ważna?
Powiem Panu, że dla mnie na pewno takim autorem był Witold Gombrowicz. Odkryłem go dawno temu, pod koniec lat siedemdziesiątych albo na początku osiemdziesiątych. Wtedy był właściwie niewydawany w Polsce albo w ogóle, albo prawie w ogóle. Natomiast był grany w teatrach. Grano wtedy wszystko Gombrowicza, włącznie z „Dziennikiem” czy „Wspomnieniami z Polski”, czyli nie tylko sztuki. No i ja, w którymś momencie wpadłem w objęcia jego twórczości. Przeczytałem wtedy wszystko i to miało na mnie duży wpływ. Przede wszystkim ten przekaz dotyczący formy, patriotyzmu, polskości i to ze mną pozostało. Myślę, że również poezja Kazimierza Wierzyńskiego miała na mnie wpływ. Wiele cytowałem jego poezji, mówiącej o losie emigranta. Na pewno też Sławomir Mrożek, który był autorem z pogranicza teatru i innych sztuk. Pisał opowiadania i dramaty, które uwielbiam. Na początku mojej przygody z książką, po szkole teatralnej, nawet zagrałem w jego sztuce „Indyk” (przyp. red. 11 lutego 1984, Teatr Popularny, Warszawa).
Na pewno ważnym dla mnie autorem jest mój ojciec Kazimierz Orłoś. Znam jego twórczość dobrze, tutaj wiadomo, bliskość osobista z autorem i z jego twórczością, ale też po prostu cenię jego prozę. Jest taka realistyczna. Wydawałoby się też, że jak gdyby nic się nie dzieje, a przecież dużo się dzieje. Akcja dzieje się wolno, ale zawsze dotyka jakiegoś ważnego problemu i zawiera przekaz. Kolejnym takim autorem jest Antoni Czechow. Nie wymienię tutaj jednego utworu. Oprócz jego sztuk, które miałem okazję zobaczyć lub w nich występować, to również jego opowiadania były dla mnie fantastyczne. No i jeszcze „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa. To jest taka powieść, która osiada w człowieku i już na zawsze zostaje.
Wspomniał Pan o ojcu. Wychował się Pan w domu z tradycjami literackimi. Jak Pan wspomina dom? Czy rodzice namawiali Pana do czytania, czy w ogóle musieli to robić?
Rodzice nie musieli mnie specjalnie namawiać, chociaż może czasami i tak było. Wzrastałem razem z książkami. Czytano mi różne książki. Jak byłem jeszcze dzieckiem, były to: bajki, baśnie, wiersze. Taka klasyka. To było dawno temu i zapotrzebowanie też było inne niż teraz. W pewnym sensie wybór był ograniczony. Moi dziadkowie byli miłośnikami Sienkiewicza. Ktoś tam w rodzinie znał obszerne fragmenty na pamięć z Trylogii. A już sam fakt, że ojciec, w którymś momencie swojego życia dorosłego stał się pisarzem, to literatura była już obecna na co dzień w naszym domu. Panowała atmosfera sprzyjająca pisaniu. Jeszcze słyszę ten stukot maszyny do pisania. Ojciec czytał nam fragmenty tego, co napisał, żeby sprawdzić, jak reagujemy. Przychodzili do domu różni literaci, z którymi ojciec dobrze się znał. Przez wiele lat przyjaźnił się z Markiem Nowakowskim i z Jarosławem Abramowem-Newerly, no i ci ludzie bywali u nas w domu. Nawet gdzieś tam w kręgach znajomych był Paweł Jasienica, bo moi rodzice przyjaźnili się z jego córką i mężem. Jak więc z tego można wywnioskować rodzice nie musieli mnie za bardzo namawiać do czytania. Było to po prostu oczywiste, że w moim domu się czyta. Poza tym, kiedy ja wzrastałem jako dziecko, potem młodzieniec, i kiedy wchodziłem w dorosłość, to świat wyglądał inaczej. Było więcej przestrzeni do czytania. Przede wszystkim nie było Internetu, tych wszystkich urządzeń, od których można się uzależnić. Było trochę telewizji, ale miała inny kształt i inną ofertę niż teraz, dużo mniejszą. Poza tym u mnie w domu dosyć długo nie było telewizora. Także w pewnym sensie, jeżeli chodzi o czytanie, to i ja i moi rówieśnicy mieliśmy łatwiej niż młodzi ludzie teraz.
Jest Pan autorem kilku książek. Skąd wziął się pomysł na pisanie? Czy były to inspiracje spontaniczne, czy może przemyślane decyzje?
Pierwsza książka, którą napisałem, dotyczyła moich działań telewizyjnych. Spisałem część wywiadów, które przeprowadziłem w ramach programu. Były to przede wszystkim rozmowy z różnymi artystami. Ta książka wyszła naturalnie. Ktoś w pewnym momencie (nie pamiętam teraz czy to ktoś, czy ja) podsunął ten pomysł, żeby zrobić z tych wywiadów książkę. Potem, po iluś latach, poczułem potrzebę, żeby napisać dla dzieci. Wydawało mi się, że podołam. Miałem pomysł, inspirowały mnie własne dzieci, no i tak napisałem w sumie cztery książki. Była to wewnętrzna potrzeba. Absolutnie nie wynikało to z jakiegoś wyrachowania czy kalkulacji, że wydam książki i coś zarobię. Wiadomo, że na tym się nie zarabia, chyba że ktoś jest wyjątkowo poczytnym pisarzem i pisze albo kryminały, albo powieści sensacyjne, albo jest Małgorzatą Musierowicz, albo dostaje Nobla (śmiech). Wtedy rzeczywiście można się z tego utrzymać i to nieźle. Ale w moim przypadku nie to było motywacją.
Jak Pana dzieci przyjęły książki, które w końcu ich dotyczą?
Książki przyjęte zostały ciepło przez moje dzieci. Myślę, że były bardzo zadowolone. Te pierwsze książki powstały w czasie, kiedy dzieci chodziły do przedszkola, więc myślę, że nie do końca zdawały sobie sprawę, co to jest. Przyjęły to jako coś naturalnego. Tato napisał książki, właściwie o nas, no i super… Czy to coś wyjątkowego? Potem, kiedy już były starsze, a ja te książki pisałem dla dzieci, które były już w szkole, no to było już więcej i świadomości, i reakcji. Były nawet dyskusje, wspólne ustalania pewnych spraw. Wiadomo, nie pisałem dzienników czy wspomnień, więc to nie chodziło o to, żeby wszystko przytaczać dokładnie. Pewne rzeczy trzeba było czasami zakamuflować, żeby np. koledzy ze szkoły nie byli urażeni albo coś takiego, więc to było konsultowane.
W jaki sposób postrzega Pan trend dygitalizacji literatury, czy to publikowania książek w formie e-booków, czy też audiobooków? Należy Pan do tych osób, które preferują książkę drukowaną, czy też widzi Pan ten nowy trend jako coś pozytywnego?
To jest trochę tak, jak z muzyką. Lubię mieć winyle, ale to nie znaczy, że nie słucham muzyki poprzez Spotify. Jedno nie wyklucza drugiego, tylko że z książkami to jeszcze nie poszło tak daleko.
Osobiście akceptuję i korzystam z e-booków, a nawet jeszcze bardziej z audiobooków, które są idealnym rozwiązaniem, np. podczas podróży samochodem, co mi się często zdarza. To jest raczej kwestia pragmatyczna. Jeżeli ktoś jedzie w podróż i chce czytać książki, to żeby uniknąć nadmiaru bagażu, zabiera ze sobą ebooki. Ale to nie oznacza, że odrzucam książki papierowe. Jest wręcz odwrotnie. Wolę książki papierowe i najchętniej tylko korzystałbym z takich. I to nie chodzi nawet o to, że jest to jakieś konserwatywne podejście, tylko po prostu taka książka papierowa ma swój kształt, ma swój zapach. Jest przedmiotem, który może być prezentem. Z całym szacunkiem, ale ja nikomu nie zrobię prezentu w formie e-booka. Już prędzej audio-booka. Mam u siebie w domu pełno książek na półkach, które i pięknie wyglądają, i są taką wartością, która dodaje duszy mieszkaniu. Jak to się mówi: kawa nie wyklucza herbaty.
Czy w kontekście dzieci, dla których Pan napisał serię książek, ale i własnych dzieci, które były dla tych książek źródłem inspiracji, postrzega Pan e-book jako coś, do czego łatwiej sięgnęłyby, będąc przyzwyczajone do nowych technologii, jakie je otaczają?
W przypadku moich dzieci nie ma takiego trendu w stronę najnowocześniejszych rozwiązań. Myślę, że czytają bardziej książki papierowe niż e-booki. Zresztą moje dzieci nie są typowe, jeżeli chodzi o podejście do nowych technologii, bo tak samo uwielbiają winyle muzyczne, nawet je kolekcjonują. Lubię takie, powiedzmy, old schoolowe rozwiązania, także u siebie w rodzinie ja nie widzę takiego trendu.
Prowadzi Pan obiektywne wiadomości w „Telegraficznym Skrócie”. Jak się Pan czuje w swoich mediach internetowych, w których może Pan w zasadzie o wszystkim decydować?
Ja podkreślam to, że one są subiektywne, bo ja tutaj nie mam pretensji do tego, żeby być jakimś super obiektywnym dziennikarzem informacyjnym, bo to wszystko jest w nawias wzięte. Newsy w cudzysłowie, wariacja na temat.
Jeżeli chodzi o bycie w swoich mediach, to mam, można powiedzieć, pełną swobodę. Mogę sobie powiedzieć i ułożyć, co chcę. Kieruję się własnym wyczuciem, własnym zdaniem dotyczącym tego, co uwzględnić, a czego nie uwzględnić. No i oczywiście to, co mnie inspiruje, co mi się wydaje, że ma jakiś potencjał, albo jest jakieś groteskowe, albo jakieś absurdalne. Mówię o różnych rzeczach, które wyprawiają, np. politycy w Polsce. Czasami coś przemycam na temat sytuacji związanej z pandemią. W tym sensie jest to subiektywne i autorskie.
Czy uważa Pan, że dziennikarz powinien być odważny i przedstawiać swoje poglądy w otwarty sposób?
Z moich działań w telewizji wyniosłem takie poczucie, przekonanie i postawę, że dziennikarz, który pracuje w informacji, niezależnie od tego w jakiej stacji to robi – telewizyjnej czy radiowej- powinien być, albo przynajmniej starać się być maksymalnie obiektywnym. Dlaczego? Dlatego, że jego widzów i słuchaczy nie do końca interesują poglądy polityczne tego dziennikarza. Odbiorców interesuje to, żeby otrzymać porcję informacji, z których sami sobie wyciągną wnioski. Taka informacja powinna być maksymalnie obiektywna, bez komentarza. To, co ja teraz mówię, to jest abecadło dziennikarstwa informacyjnego, które dogorywa w Polsce i nie tylko w Polsce. Należy pamiętać o tej różnicy między dziennikarzem informacyjnym a komentatorem, czyli kimś, kto jest publicystą i komentuje wydarzenia. Tutaj już mamy do czynienia z inną sytuacją, no bo nie da się ukryć, czy też nie ma sensu w ogóle ukrywać poglądów. Tym bardziej, że mamy w Polsce bardzo spolaryzowany rynek mediów. Jeżeli ktoś pisze felietony w Polityce, to wiadomo, jakie to są felietony, w jakim one są duchu. Nikt tutaj nie próbuje nawet ukrywać, jakie ma poglądy polityczne. Jeżeli ktoś pisze, np. w Do Rzeczy, Sieci czy Gazecie Polskiej, to też wiadomo, tylko że z drugiej strony. Pracowałem w przestrzeni mediów informacyjnych. Moim głównym programem był Teleexspress, czyli program informacyjny. Z tego czasu zostało we mnie i ciągle gdzieś to we mnie siedzi, że mam taki opór przed totalnym, jednoznacznym definiowaniem siebie i poglądów politycznych. Może to wcale nie jest oczywiste: czy to dobrze, czy niedobrze. Od strony mediów społecznościowych widać, że większy sukces, jeżeli chodzi o oglądalność, mają ci, którzy są bardzo wyraziści i zdefiniowani. A ja ciągle nie lubię tego, nie chcę się tak definiować.
Jeżeli możemy Panu czegoś życzyć, to czy będzie to bardziej powrót na pierwszy plan w ogólnokrajowej telewizji, czy raczej kontynuacja swojej platformy internetowej? Mówi się, że te ostatnie wyprzedzą telewizję.
Na niektórych polach już wyprzedzają, bo przecież niektórzy youtuberzy mają taki zasięg, że mało które programy w telewizji tradycyjnej mogą z nimi rywalizować. Ja teraz nie myślę w ogóle o telewizji, nie myślę w kategoriach, że chciałbym do niej wrócić. Ja zdecydowanie myślę o mediach społecznościowych, o Internecie. Przede wszystkim o działaniach, które mam na YouTube. To jest dla mnie najważniejsze. Można mi więc życzyć tego, żeby propozycje na moim kanale na YouTube jak najmocniej przedostały się do widzów, żeby mi rosły zasięgi.
Życzymy zatem miliona subskrypcji.
O! to bardzo mi się podoba.