Kiedy zastanawiam się, za co powinnam być wdzięczna tego dnia, bo od kilku miesięcy uczę się codziennego wyznawania światu wdzięczności, myślę przede wszystkim o kawie. Czekała w kubku do ostatecznego wystygnięcia, albo raczej zaschnięcia, bo dzisiaj było tak cholernie gorąco, że kawa, choć dolana niemal do pełna, po kilku godzinach zwyczajnie wyparowała. I tyle z tego. Wieczorem, kiedy mąż łaskawie dał mi- w jego języku: „chwilę dla siebie”, a w moim- kilka wątłych minut na umycie śmierdzących naczyń w zlewie, ledwie udało mi się doczyścić zaschnięte na dnie brązowawe koło, które było przypomnieniem, jak bardzo nie wyszło szukanie, choćby tej najkrótszej „chwili dla siebie”, ale już w moim języku. I wolnej ręki, która sięgnęłaby po uszko kubka, oplotła je palcami i przyłożyła naczynie do ust. Gorzka i zarazem cholernie słodka ciecz spłynęłaby po języku, gardle, przełyku do żołądka, jelit i czegoś tam jeszcze po drodze, żeby w końcu znaleźć swoje ulubione miejsce w pęcherzu, który chyba był zresztą podstawowym celem mojej ulubionej kawy, celem nie będącym tylko miejscem, ale też zadaniem, zadaniem pokazania mi, że wśród braku czasu na picie kawy, będzie jeszcze gorszy brak czasu, brak czasu na zwykłe dotknięcie gołymi pośladkami deski klozetowej. W takich chwilach poszukiwanej błędnym wzrokiem, wypatrywanej z uwielbieniem i nienawiścią, bo przecież staje się dla nas jednocześnie bliska, ważna i niedostępna, bo cholerny brak czasu nie pozwoli do niej podejść, bo ktoś ciągle zawraca dupę, dręczy, jątrzy, kwęka nad uchem, zajmuje obie ręce, nogi, czasem też inne części ciała, jeżeli tylko najdzie mu na to ochota, i nie ma żadnych skrupułów. Nie czuje braku jedności między naszymi ciałami, uważa moje kończyny za własne, ale jednocześnie całkiem ignoruje płynące z nich odczucia, łaskawie pozostawiając mi bóle, rwanie, ucisk w pęcherzu na wyłączność, ono przecież i tak ma wystarczająco dużo własnych spraw i nerwów na głowie, tak wystarczająco dużo, że aż potrzebuje się nimi dzielić z całym światem, a w szczególności ze mną. I nie, nie wystarcza mu własnych zasobów, żeby zrozumieć cudze, więc moje, cierpienia. I z tego właśnie się cieszę. Nie. Jestem wdzięczna, że nie zdołałam złapać za ucho kubka z gorącą kawą, choć dziwię się, że w ogóle zdołałam ją sobie przygotować. Jestem wdzięczna, że z dzieckiem na rękach nie mogłam złapać za kubek. Wdzięczna, że kawa w środku zdążyła wystygnąć. W sumie to jestem jeszcze bardziej wdzięczna, że zdążyła zaschnąć, inaczej z pewnością wylądowałabym w więzieniu za oblanie dziecka wrzątkiem lub w najlepszym razie zostałabym z wyrzutami sumienia.