fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Kati Fado

10/2024

afazja

uwikłana w opowieści o sobie, przenoszone – tyfus na zrośniętych ustach, noc

seryjna w języku klaunów, jutrznia ludożerców. nad pobojowiskiem unosi się

drgający przekrwiony widnokrąg. wędruję przez niepamięć. wmawiają, że jestem   

chora. sprawdzam, rosną wymazy z milczenia i szkiełka. ostro. siostry dyżurne 

przekładają się, powraca temat. wolno ustępujesz miejsca. szaleje rozwiązłość,

w pociągu do wątpliwych teorii dosiadają się interpretacje. z sercem w dłoni 

porośniętej drutem kolczastym. kaganiec zamiast kaganka. wynurzenia znikają 

za niewidzialnym oknem. nieobecność połykam – ogień. siadasz naprzeciw, 

w oczach masz gwiazdy. jesteś moim lustrem, kobieto bez twarzy, zapisałam ci

 

w testamencie legendę odczytywania zaćmienia. ukryłam w wielkiej,  

przezroczystej kuli, pękającej przy zetknięciu z niebem. tajemnica 

imienia, tu każdy ma czytnik na twarzy, zapisany wstęgami kwasów

ujawniona w utracie. mowa niepojęta, naga, słowem nietknięta, 

panoszy się po białych salach. podnoszę się z łóżka lewitując 

w ślepym spojrzeniu. przeznaczenie rzuciło na mnie urok.

 

kilka sekund

i zawęża się pole, chwilę wcześniej myśli walczyły tu z uczuciem, 

że to już koniec – zawiązuje pąk na łodydze, która przemarzła i nie wzeszła

jak słońce na arktyce – zawiązujesz krawat do młócki, jesteś oszukanym

włodarzem. masz jęczmień w oku, ugór w ustach. zbierasz plony i powtarzasz się

 

przez przypadek wycięty z całości pomyłek albo innego nieczytelnego fragmentu 

przez ogień, powietrze i wodę. biegniesz pod prąd – nieopłacony i przeceniony

grubą kreską – dla której niespokojni dali by się zabić – tymczasem. spokojnie 

 

czuwasz – przy łóżkach zmarłych, pochowanych za życia. może obudzą się w nas 

siedliska wygasłych komórek lub sielskie wakacje pod gruszą, co okazała się wierzbą 

i okazałe ciała trafił szlag. 

 

wszystko jest w mózgu i trzeba czekać

 – mówisz, ale nie potrafisz już pisać i czytać 

z ani jednej gwiazdy, która jego jest rozkładem elementarnym 

 

w elektrowni po katastrofie. 

obłęd 

człowieku z bydlęcego wagonu,

kocham się w tobie nieludzko.

 

w szykach przestawionych na boczny tor zaklinam prędkość 

światła, koloryzując sny skazane na ciemność. w wielokrotnej

teraźniejszości pojawiają się opóźnieni – wolne ptaki z ołowiem

w zębach. oskarżeni o bezradność wyskakują z okna. most wisi

 

nad przepaścią. róża, dźwigająca ciężar nieba, broczy niczym

perła. dekoruję nagość – pieścisz w palcach pestkę granatu, 

mój stręczycielu, terrorysto, owoc grzechu wybucha w chorobie.

uzależniona od cierpień porzuciłam nasze małe, dzikie ukojenie

na zaginionym dworcu. przybywam z drugiego końca pamięci

 

w pełni świadoma niepojętego. przybywam z drugiego końca 

zwycięstwa, gdzie zniewoleni trwamy jak pozbawiony splotu

węzeł. łuszczymy się ze złudzeń, wierząc w bliskość tego, 

co oderwane. pielęgnujemy kikuty, pamiątki jedności,

 

w burdelowej czerwieni snujemy sentymentalną podróż. 

pełni blasku i trocin szukamy przystani w fantazjach para-

normalnych. w oswojonej zdradzie kręta trakcja wiedzie

do psiej wierności. stacją docelową jest – biegunowość,

rozdarta na kształt gwiazdy. to nas prowadzi, jasnowidzenie

 

rośnie. jarzmo rzuca cień, cielesność zakładamy na manekiny,

na wybiegu śmierć. zauroczeni rozkładem ponownie składamy się, 

orgiami na wschodnią modłę. na zachodzie bije dzwon szyderców,

w noc ostateczną piejesz jak blaszany kogucik na murze pałacu, 

ograbionego ze złota słońca, sreber księżyca. puchnę z nadmiaru,

 

nieopierzona kleptomanka przestrzeni lotnych. w gnieździe 

przepalonym przez spięcie karmię padłe biedactwo. dieta cud, 

plastikowe rurki tłoczą farbę w ryciny popartu. koniec sztuki.

ślady na rękach.

nie budź mnie. wchodzę całą sobą 

w tłum nieobecnych.

 

nienazwani tworzymy napięcia 

w prześnieniach, w płytkich opóźnieniach 

na złączach – tańczymy lunatyczni. nierozróżnialni 

wsiąkamy w tło. tu ulotny szelest zagęszcza się. 

ćmy spoczywają w ustach, dając świadectwo temu, 

co jest w nas jasne. szukamy ujścia i wycofujemy się 

z mocą dalekobieżnych przebarwień – zastygamy 

w odłamkach ciemności.

 

i nic nam do tego – nie dodano, prócz tej krwawej rysy 

przez stałą ekspozycję znikającego obrazu.

Skip to content