10/2024
afazja
uwikłana w opowieści o sobie, przenoszone – tyfus na zrośniętych ustach, noc
seryjna w języku klaunów, jutrznia ludożerców. nad pobojowiskiem unosi się
drgający przekrwiony widnokrąg. wędruję przez niepamięć. wmawiają, że jestem
chora. sprawdzam, rosną wymazy z milczenia i szkiełka. ostro. siostry dyżurne
przekładają się, powraca temat. wolno ustępujesz miejsca. szaleje rozwiązłość,
w pociągu do wątpliwych teorii dosiadają się interpretacje. z sercem w dłoni
porośniętej drutem kolczastym. kaganiec zamiast kaganka. wynurzenia znikają
za niewidzialnym oknem. nieobecność połykam – ogień. siadasz naprzeciw,
w oczach masz gwiazdy. jesteś moim lustrem, kobieto bez twarzy, zapisałam ci
w testamencie legendę odczytywania zaćmienia. ukryłam w wielkiej,
przezroczystej kuli, pękającej przy zetknięciu z niebem. tajemnica
imienia, tu każdy ma czytnik na twarzy, zapisany wstęgami kwasów
ujawniona w utracie. mowa niepojęta, naga, słowem nietknięta,
panoszy się po białych salach. podnoszę się z łóżka lewitując
w ślepym spojrzeniu. przeznaczenie rzuciło na mnie urok.
kilka sekund
i zawęża się pole, chwilę wcześniej myśli walczyły tu z uczuciem,
że to już koniec – zawiązuje pąk na łodydze, która przemarzła i nie wzeszła
jak słońce na arktyce – zawiązujesz krawat do młócki, jesteś oszukanym
włodarzem. masz jęczmień w oku, ugór w ustach. zbierasz plony i powtarzasz się
przez przypadek wycięty z całości pomyłek albo innego nieczytelnego fragmentu
przez ogień, powietrze i wodę. biegniesz pod prąd – nieopłacony i przeceniony
grubą kreską – dla której niespokojni dali by się zabić – tymczasem. spokojnie
czuwasz – przy łóżkach zmarłych, pochowanych za życia. może obudzą się w nas
siedliska wygasłych komórek lub sielskie wakacje pod gruszą, co okazała się wierzbą
i okazałe ciała trafił szlag.
wszystko jest w mózgu i trzeba czekać
– mówisz, ale nie potrafisz już pisać i czytać
z ani jednej gwiazdy, która jego jest rozkładem elementarnym
w elektrowni po katastrofie.
obłęd
człowieku z bydlęcego wagonu,
kocham się w tobie nieludzko.
w szykach przestawionych na boczny tor zaklinam prędkość
światła, koloryzując sny skazane na ciemność. w wielokrotnej
teraźniejszości pojawiają się opóźnieni – wolne ptaki z ołowiem
w zębach. oskarżeni o bezradność wyskakują z okna. most wisi
nad przepaścią. róża, dźwigająca ciężar nieba, broczy niczym
perła. dekoruję nagość – pieścisz w palcach pestkę granatu,
mój stręczycielu, terrorysto, owoc grzechu wybucha w chorobie.
uzależniona od cierpień porzuciłam nasze małe, dzikie ukojenie
na zaginionym dworcu. przybywam z drugiego końca pamięci
w pełni świadoma niepojętego. przybywam z drugiego końca
zwycięstwa, gdzie zniewoleni trwamy jak pozbawiony splotu
węzeł. łuszczymy się ze złudzeń, wierząc w bliskość tego,
co oderwane. pielęgnujemy kikuty, pamiątki jedności,
w burdelowej czerwieni snujemy sentymentalną podróż.
pełni blasku i trocin szukamy przystani w fantazjach para-
normalnych. w oswojonej zdradzie kręta trakcja wiedzie
do psiej wierności. stacją docelową jest – biegunowość,
rozdarta na kształt gwiazdy. to nas prowadzi, jasnowidzenie
rośnie. jarzmo rzuca cień, cielesność zakładamy na manekiny,
na wybiegu śmierć. zauroczeni rozkładem ponownie składamy się,
orgiami na wschodnią modłę. na zachodzie bije dzwon szyderców,
w noc ostateczną piejesz jak blaszany kogucik na murze pałacu,
ograbionego ze złota słońca, sreber księżyca. puchnę z nadmiaru,
nieopierzona kleptomanka przestrzeni lotnych. w gnieździe
przepalonym przez spięcie karmię padłe biedactwo. dieta cud,
plastikowe rurki tłoczą farbę w ryciny popartu. koniec sztuki.
ślady na rękach.
nie budź mnie. wchodzę całą sobą
w tłum nieobecnych.
nienazwani tworzymy napięcia
w prześnieniach, w płytkich opóźnieniach
na złączach – tańczymy lunatyczni. nierozróżnialni
wsiąkamy w tło. tu ulotny szelest zagęszcza się.
ćmy spoczywają w ustach, dając świadectwo temu,
co jest w nas jasne. szukamy ujścia i wycofujemy się
z mocą dalekobieżnych przebarwień – zastygamy
w odłamkach ciemności.
i nic nam do tego – nie dodano, prócz tej krwawej rysy
przez stałą ekspozycję znikającego obrazu.