fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Jesienne zauroczenie

Lubię tę porę roku, kiedy dojrzałe lato niepostrzeżenie kończy się, a na nasze ogołocone już ze zbóż ścierniste pola, żółknące łąki i okraszone czerwieniejącą buczyną jodłowe lasy, powoli wkrada się chłodniejsza, ale równie piękna, chociaż nieco bardziej kapryśna i tajemnicza wczesna jesień.

Jeszcze mamy w pamięci niedawne upały i nocną duchotę, jeszcze w pogodne dni w południe nadal mocno przypieka słońce, ale ranki są już o wiele chłodniejsze i biała, wilgotna, puszysta mgła, długo zalega w dolinach rzek i górskich potoków. A gdy się podniesie i  całkowicie rozpłynie w gorących promieniach słońca, zaskoczy nas niesamowita przejrzystość powietrza i uderzy w nasze zmysły widoczna ze szczytów wzniesień, porażająca dal przepięknych, pociętych głębokimi jarami lesistych krajobrazów. W rozległych dolinach, to tu, to tam, mienią się w słońcu – jakby wyrastające prosto z boru – czerwone dachy wiejskich zabudowań ciągnących się wzdłuż rzek i potoków. A pomiędzy nimi stoją zapatrzone w niebo, strzeliste, kapiące złotem, zwieńczone krzyżami wieże kościołów.

Nigdzie nie słychać już klekotu bocianów. Tylko co jakiś czas wysoko na błękitnym niebie widać klucze kierujących się na południe żurawi, które z jakiegoś powodu zatrzymują się tutaj w locie. Długo krążą nad miasteczkiem, naradzają się. I przepięknym, przejmującym graniem setek ptasich gardeł oznajmiają, że jak co roku odchodzą na południe do ciepłych krajów, bo nieuchronnie zbliża się zima.

Ale jeszcze nie tak szybko, jeszcze nie teraz. Jeszcze mamy trochę czasu. Jeszcze czeka nas – ozdobiony sznurami perlistej pajęczyny, skąpany w niezliczonej ilości porannych kryształków rosy, rozsypanych hojną ręką po trawie podniebnych, przylegających do lasu ugorów – prawdziwy cud natury (albo dar od Boga dla starej, samotnej kobiety, aby zdążyła przed zimą poszyć dziurawy dach – jak opowiadała mi w bajce moja babcia Hanna) w postaci babiego lata.

Już niedługo w lasach zacznie się okres godowy jeleni – rykowisko. Wieczorami słychać będzie, dochodzące z gór do wiosek i osiedli, groźne ryczenie dorosłych samców, walczących ze sobą o prawo do rozmnażania się. Myśliwi natomiast wyruszą na polowania. Nadchodzi bowiem czas łowów.

Kiedy tak stoję na prowizorycznej ambonie na szczycie Krukowej Góry, w pobliżu miejsca, gdzie za czasów zaborów austriackich stała wysoka drewniana wieża sygnalizacyjno-obserwacyjna, otwierająca doskonałą perspektywę w kierunku Przemyśla, Sanoka, Ustrzyk Dolnych i Dubiecka, i myślę o tym, wydaje mi się, że jestem w jakiejś niesamowitej, dalekiej, przecudnej, na półdzikiej baśniowej krainie. Krainie, jakich we współczesnej Europie i w Polsce już się nie spotyka. 

A jednak istnieją jeszcze takie miejsca. Bo wszystko, co widzę, jest rzeczywiste – to przecież Polska. Moja Ojczyzna! Ten skrawek ziemi, na którym się urodziłem i żyję – teren Gminy Bircza, stanowiący część przepięknego, kolorowego Pogórza Przemyskiego. Okolica w znacznej mierze zajęta przez przylegające do Bieszczadów tzw. Lasy Birczańskie, które rozrosły się tutaj szeroko  po wzgórzach, pomiędzy którymi wesoło wiją się i szemrzą, płynąc bystro po kamieniach, błyszczące w jesiennym słońcu, pełne piegowatych pstrągów, leniwych lipieni oraz płochliwych kleni, uchodzące do Sanu, wody Stupnicy i Wiaru.

Skip to content