O różu frontonu katedry w świecie, którego nie ma. Jest szpetne zdjęcie (parkingu na pierwszym planie), informacja o miejscu, gdzie zapadł wyrok na Sarę z miasta poetów. Róż- kolor rękawiczek Baudlaire’a (syna księdza), myśli Sara ratująca się ucieczką z Lublina do Francji. Brakuje czerwieni krawatu, czerni odzieży, modlitwy paralityka do szatana- myśli stara kobieta, powtarzając słowo za słowem dla utrwalenia mowy, której nie używała przez kilkadziesiąt lat:
O Satan, prends pitié de ma longue misère!
O Prince de l’exil, O Prince de l’exil, O Prince de l’exil, à qui l’on a fait du tort,
Et qui, vaincu, toujours te redresses plus fort,
O Satan, prends pitié de ma longue misère!
Toi qui sais tout, grand roi des choses souterraines,..
grand roi des choses souterraines,..
grand roi des choses souterraines,..
Załatw sobie tam pobyt.
– Pobyt?
-Tak, pobyt. Zgłoś się do Utopii 56. Stowarzyszenie broniło migrantów na Placu Republiki. Pomagają pewnie wszystkim, którzy chcą zostać we Francji.
Życzliwa z rodzinnego kraju pewnym głosem wypowiadała ciepłe słowa otuchy. Jeśli ona posiada swoje miejsce w ojczyźnie, to i Sara może mieć gdzieś daleko od niej, w świecie.
Utopia?
Myślała kobieta chowając telefon do kieszeni znalezionej na ulicy kurtki. Wchodziła w gęsty las, prawdziwa „Forêt du Tannenwald 1” (300 hectares de tranquillité) z obrazu Klimta. Sara była kobietą przed sześćdziesiątką, jeździła po Europie do „mycia tyłków”. Znalazła tymczasowe schronienie w domu samotnego, chorego Francuza. Czytali razem poezję, słuchali muzyki, rysowali, malowali, robili to, na co mieli ochotę, mimo trudnych okoliczności. On uczył się polskiego, ona francuskiego. Śmiali się wygłupiając w języku picard, ch’ti. Neruda nazwałby ją „kobietą codziennego dnia”. Słowa poety „Życie nie tylko ogień, lecz całe życie, zwykła historia” zaprowadziły Sarę do podjęcia prób przekładu Pobytu na Ziemi. Bawiła tak się w wolnych chwilach z książkami, które przynosiła z bookcrossingu. Stories for Late at Night Hitchcocka tłumaczone na Histoires à ne pas lire la nuit czytała w dzień i w nocy. ,,Śmierć jest snem”, opowiadanie o powtarzającym się koszmarze bohatera, który wymyślił sobie brata bliźniaka, kogoś obok i w nim, podobnego do niego, ale przystojniejszego, większego i silniejszego. Richard, ten lepszy, w rzeczywistości nie mógł mieć żadnego prawa pobytu, istniał jednak na pożółkniętych kartkach wyrzuconej z domowej biblioteczki, książki.
Wracał do rzeczywistego brata, by informować go o tym, że ten nie istnieje, że dawno temu został zabity.
– Po co przychodzisz?
– Żeby ci pomóc. Potrzebujesz kogoś, kto potowarzyszy ci wieczorami, bo jesteś nerwowy.
Mówił morderca, głosem plus profond, silniejszym i bardziej przekonującym niż jego ofiara. Richard, mara senna, miał pozycję starszego brata, zmuszonego do odgrywania odpowiedzialnego za słabszego. Na stronach książki zajmowali tyle samo miejsca, jeden i drugi opowiadali o tej samej postaci zbudowanej z dwóch ciał.
Sportowiec, który wybrał Sarę na opiekunkę mieszkał w mieście, gdzie ozdobą był miłorząb (płci męskiej; przypuszczam, żeńska z powodu nieprzyjemnej woni nie jest sadzona w miastach).
,,Ginkgo biloba”
Sara znała kartkę rękopisu poety z Weimaru (Goethe przykleił pod wierszem zasuszone dwa liście). Odczytywany we Francji, musiał godzić się na drugi język własnych słów:
Ne sens-tu pas, à mes chants
Que je suis à la fois un et double ?
Unieruchomiony były piłkarz łączył w sobie energię z ciała młodzieńca sprzed wypadku i starzejącego się paralityka. Jego nerwy wychodziły, jakby z jednego punku i rozchodziły się w dwie strony, dzieląc osobowość na dwie: siłacza i ofiary, dzielnego wodza Te Rauparaha i Te Rauparaha nędznika, któremu pisana jest śmierć. O poranku, po wizycie pielęgniarzy, zdarzało mu się odśpiewać magiczną hakę peruperu (polinezyjską hakę wojenną). Dawała mu siły pochodzące z przeszłości i najbliższej przyszłości, wsadzania przez Sarę jego ciała do siodełka, uniesienia nad łóżko i opuszczenia na siedzisko krzesła na kółkach.
Ka mate! (Mogę umrzeć!) Ka ora! (Mogę żyć!)
Ka mate! ka mate! Ka ora! ka ora!
Ka mate! Ka mate! Ka ora! Ka ora!
Tēnei te tangata pūhuruhuru
Nāna nei i tiki mai, whakawhiti te rā
A, hupane! A, kaupane!
A, hupane! A, kaupane!
Whiti te ra!
Hī!
(Tam stoi kudłaty człowiek,
który może spowodować wschód słońca
Jeden krok do góry! Drugi krok do góry!
Jeden krok do góry! Drugi krok do góry!
Słońce wzeszło!
Hī!)
Où diable sommes-nous ?
Pytał cytując Balzaka z ,,Adieu” w kierunku okna sypialni. Ściana mgły zmieniała kolory, ciężar, by unieść się nad polem odsłaniając widok miasta twierdzy Vaubana.
Chłopak należał do kolejnego pokolenia imigrantów ekonomicznych. Owoce morza, jeżowce na surowo, ustąpiły cebulowej. Dzieci śpiące pod stołem, na stole w wynajmowanym pokoju, były wspomnieniem pokoi rodziców z czasów, gdy w Lotaryngii działały zakłady metalurgiczne. Trzeba było ciężkiej pracy pokoleń, żeby ów pobyt, który stara Polka miała sobie załatwić, mógł przynieść korzyści równe otrzymanym w spadku przez młodzież Longwy. Podupadająca na zdrowiu Sara traciła bliskich, odwracali się od niej dawni znajomi. Daleko stąd miała ciągle dzieci, które potrzebowały od czasu do czasu jej obecności. Przestała miewać sny, w których unosiła się nad ziemią, latała nad ludźmi, domami, drzewami, żeby nikomu nie zawadzać, nie otrzeć się o rękaw. Nosiła posiłki, naczynia podziemnymi korytarzami zamków, kiedy wchodziła do jadalni właścicieli, stawała się niewidzialna. Bywało, że wracała do salonu pradziadków w Łańcucie. Nakręcała patefon z jedną płytą „Je cherche après Titine” i czekała na przerwanie melodii, by pchnąć zardzewiałą igłę w inne rowki, „Titine, ach Titine” , „J’ai retrouvé Titine „. Siedziała chwilę w drewnianym domu z gankiem i białymi pelargoniami, gdzie ktoś już przed wojną marzył o Paryżu, Place de Clichy, Moulin Rouge. Opowieść Brela o Titine, która w końcu się odnalazła. Dokładnie tam, gdzie mieszkała młoda Sara, okolicach paryskiego dworca św. Łazarza.
Karta pobytu, carte de séjour
Młoda Sara pracowała w Paryżu na czarno . Była tam nianią, sprzątaczką, opiekunką kota i staruszki. Nie marzyła o carte de séjour, którą posiadał jej polski przyjaciel. Nie pytała, jak ją zdobył. Polacy nie mówili ze sobą o takich sprawach. Jedni mieli zalegalizowany pobyt, inni nie. Le séjour kojarzył się Sarze bardziej z synonimem „podróż” lub „wakacje” niż „miejsce” czy „living room„. Na Wigilię jeździli we dwójkę do podparyskiego Chaville, wielkiej willi naczelnego wodza sił powietrznych Francji i jego rodziny. Przy stole zasiadały dzieci, wnuki generała i jego małżonki oraz przygarnięci z ulicy ludzie: lesbijka, wyrzucona przez matkę z domu, która wpadła w narkotykowy nałóg. Uwolniona dzięki lekcjom pilotażu u generała, i pracy w armii. Prostytutka, gruba, podstarzała kobieta. Bita wcześniej przez swojego alfonsa tak bardzo, że informacja o jej ciężkim stanie dotarła do naszych przyjaciół. Generał zaprosił pana do siebie na rozmowę. Zapytał: ile? Kobieta pracująca na alfonsa została wyceniona i wykupiona. Otrzymała wolność. Rozpoczęła pracę we własnej przyczepie campingowej, zaczęła zarabiać na siebie. Jeden z jej klientów, urzędnik państwowy, załatwił niezbędne do otrzymania karty pobytu we Francji papiery dla ojca dzieci Sary.
Vive le Roi de Soleil, vive la France!
Przy stole siedział śniady Mohamed, adoptowany przez gospodarzy. Narkomanka w zaawansowanej ciąży snująca się po ulicach Paryża, znalazła schronienie w luksusowej willi z ogrodem, urodziła syna, podobnie jak Polka, żona przyjaciela Sary. Dwie kobiety wybrały się z chłopcami do ogrodów Wersalu na spektakl wodny. Kiedy przechodziły bramę, Polka wykrzyknęła: Vive le Roi de Soleil, vive la France! Głośna muzyka Jeana-Baptiste’a Lully’ego, Marche Royal przestraszył małego Mohameda. Dziecko zapłakało raz, drugi. Mama wyciągnęła synka z wózka i rzuciła do Fontanny Neptuna. Polka zostawiła swojego synka, by ratować tonące niemowlę, adoptowane później przez Francuzów z Chaville (dziecko Polki i przyjaciea Sary kilka tygodni póżniej zapomniało wziąć oddech, zmarło w łóżeczku, kiedy jego mama odkurzała pokój). Opuszczony przez żonę przyjaciel (który zadręczał ją oskarżeniami i alkoholizmem) został sam. Poznał ledwo chodzącą Sarę (po utracie przytomności cuconą przez nerwową, francuską artystkę, kopniakami w plecy).
Życzenia świąteczne w Chaville składała Veronique, cierpiąca na depresję, od chwili, kiedy zastała męża w łóżku z kochankiem. Przy stole był też chłopiec o imieniu Słońce, Soleil, czarny jak smoła z południowej Afryki, postanowił uciec biedzie. Szedł kilka lat do północnej Afryki, poznając po drodze dialekty i języki, przepłynął morze, żeby dostać się do Europy, mówić po hiszpańsku. Językiem kraju, gdzie grupę imigrantów dopadli policjanci. Słońce dostał po nogach. Nie mógł się ruszyć kilka lat. Poddawano go wielu operacjom, ostatnia wykonana była we Francji, gdzie zaczął mówić po francusku i chińsku.