Wiara i nadzieja to nie tylko strażnicze twarze uformowane z niebieskiego ognia i obłoki z duszą przewodnika. To przede wszystkim zaufanie Temu, który idzie ponad Pierwszym. Temu, którego nieśmiertelna myśl zapala serca gwiazd. Wiara i nadzieja idą przed znużeniem, przed fantazmatami małych, usypiających umysłów. Te dwie zbliżają utrudzone dusze do jasnej twarzy Pierwszego, do tego, który wszedł na Niebieską Górę i przyniósł Kamienne Prawo. I do tego, który laską rozdzielił wzburzone wody Morza. Wiara i nadzieja z każdym kolejnym wschodem Żółtej Gwiazdy unosiły lud ponad rdzą wszędobylskiego piasku. Niosły go przez wiele wschodów i zachodów.
Światło w sercach nie gaśnie, mimo nowego skwaru dni spędzonych już na Nowym Lądzie, mimo monotonii pokarmu – Białego Deszczu Nieba spływającego z głębokiego błękitu, przychodzącego od czasu pustynnych waśni. Deszczu, pomimo letargu, przychodzącego jak oddech na tle złocistych płaszczy Strażników, co zacieniali i zacieniają wciąż codzienny skwar. Wielu pamiętało jeszcze, jak bratnia krew zwilżyła rudą pustynię. Bunt szczerzył wtedy zęby na Pierwszego. Wszyscy chcieli zawrócić do starego życia, do bogów ulepionych w małych, usypiających umysłach. Gdyby nie Ten, który idzie przodem i ma Biały Deszcz albo ptasie dusze, cały lud ruszyłby do starych, spękanych bram, do kamiennych skarabeuszy i do pozornej mocy królewskiego Oka znad Rzeki.
Dawne dni, dawne waśnie. Ale oto przed Pierwszym i jego ludem stają brodaci Olbrzymi, żarłoczni siłacze stworzeni kiedyś z niebieskiego buntu, z ciemnych, niepokornych skrzydeł. A miejsce na krwawe spotkanie wybrał sam Najwyższy Strażnik. To kraina mlekiem i miodem płynąca. Świat nowych barw i lżejszego oddechu. Cel wieloletniej podróży szarej masy, ziemia obiecana niegdyś przez Niedostępne Jasne Wyżyny.
Przygarbiona nieco sylwetka Pierwszego wysuwa się przed falę ludu. Stary przywódca podnosi ramiona ku głębokiemu błękitowi. Szepcze coś do ulotnej struny wiatru, a potem, spośród wysokiego istnienia, tryska złocisty promień. Życie przyćmiewające na chwilę Żółtą Gwiazdę. Z królewskiego złota rodzi się Niebieski Strażnik okryty niezniszczalnym, świetlistym płaszczem. Ów wzorem władcy schodzi majestatycznie ponad wrogie szeregi, spływa nad butne wojsko niesiony odwieczną mocą i zatacza nad nim trzy złociste kręgi. Szary lud widzi niebieską włócznię, która uderza nagle w czarne głowy Olbrzymów, topi ich pancerze, łamie i wytrąca miecze. Krzyk chciwych niewiernych wstrząsa miodową krainą, a ponad szarą falę przybyszów wznosi się tryumfalny okrzyk i dziękczynienie.
* * *
Obok długiego ukojenia znowu kładzie się cień sękatych dzieci buntowników. Tych, którzy nadchodzą z grzmotem odwiecznych ojców o błoniastych skrzydłach i zrodzili kiedyś najmroczniejszą duszę. Mocarza nad mocarze. A wielkolud ciemną górą wznosi się przed nimi, dyszy nienawiścią, odrywa od pasa blade, odcięte głowy wrogów i rzuca je przed chwiejące się szeregi wagabundów. Promienie dnia sypią iskrami na jego złocistym kirysie, gruntują jego harde spojrzenia, a nieśmiały powiew unosi lśniące, krucze włosy giganta. Ów pluje inwektywami, potrząsa czarną włócznią, wzbija rude tumany piasku, z drżeniem ziemi rozprasza szare wojsko jak płochą chmarę wróbli. Gromi przybyszów z pustyni niosących Niebieski Sztandar i szuka pośród nich godnego siebie rywala. Pustynnym duszom zdaje się już, że oto nadchodzi kres ich istnienia, czas opuszczenia krainy mlekiem i miodem płynącej.
W głębokim błękicie rodzi się wtedy zwyczajny kamień. Mały starzec znaleziony nad turkusową rzeką. Cierpliwy orędownik uniesiony w młodych palcach pasterza. Kamień jest pociskiem, który z rosnącym świstem zatacza łuk ponad rozproszonym potomstwem piasków, niesiony mocą niebieskich posłańców. Potęgą Świetlistej Straży. Nadrzeczny starzec uderza głucho w szerokie czoło plującego obelgami olbrzyma. Z włochatej dłoni wytrąca czarną włócznię. Zatrzymuje pochód śmierci. Rozpoczyna Nowy Czas.
Na słonecznej równinie pojawia się Młody Pasterz. Szare szeregi Pustynnych Wędrowców idą ku niemu, stwarzają dla niego szeroką aleję. Okryty skórami młodzieniec idzie niespiesznie, podrzuca w dłoni nowy kamień. Małego starca znalezionego nad turkusową rzeką. Gdy zatrzymuje się obok martwego olbrzyma, sięga po jego srebrzysty miecz wbity w rudy piasek. Podnosi go wysoko, kłuje głęboki błękit. Wrogie szeregi chwieją się, strach popycha je do bezładnej ucieczki.
Młody Pasterz uśmiecha się i rusza nową drogą w Nowy Czas. Jego lud jak białe obłoki owiec płynie za nim. Unosi go.