Anglia. Brak ogrodzenia, zarysy projektu krajobrazu, który miał dać ulgę oczom właścicielki wiktoriańskiego domu, zabranej do ośrodka pomocy. Okna pokryte wieloletnimi warstwami kurzu, dębowe drzwi z dobranym do całości architektury okiem Judasza, zamek na klucz przypomnający te do średniowiecznych bram. Staraliśmy się, dwóch pracowników socjalnych i ja, opiekunka osamotnionych, otworzyć drzwi. Coś od wewnątrz stanowiło przeszkodę trudną do pokononania. Pchaliśmy wszyscy, żeby wywalczyć szczelinę, przez którą moglibyśmy się kolejno przecisąć.
Udało się. Stanęliśmy przed ścianą przedmiotów, paczuszek, worków, pudełek po jedzeniu, szmat i grupki zdziwionych szczurów. Zwierzęta były zaskoczone nieoczekiwaną wizytą, ale nie czuły z naszej strony zagrożenia. Kontynuowały spożywanie resztek pokarmu. Naszym obowiązkiem było złożenie dokładnego sprawozdania z warunków sanitarnych panujących u staruszki. Trzeba było zrobić zdjęcia łazienki i kuchni. Koledzy uzbrojeni w aparaty, szukali odpowiednich pomieszczeń, wykonując ruchy ramionami, przypominające pływanie w stertach śmieci. U mnie pojawiły się mdłości i zawroty głowy. Wyszłam na chwilę do ogrodu, gdzie nieład krył tajemnicę, która zaczęła mnie intrygować. Wiedziałam, że staruszka jest artystką jak ja. I jak mnie, zmarł jej towarzysz życia, syn zaś był daleko, a córki nigdy nie miała.
Obserwowowałam z zewnątrz rysunek z poczerniałego ołowiu na kolorowych szybkach okien. W centrum kompozycji krzyż. W ogrodzie tętniło życie według praw, które można by było nazwać zgodnymi z naturą. Szare wiewiórki biegały ze swoimi skarbami w piąstkach, ptaki: rudzik i kruk przywitały mnie całkiem przyjaźnie. Na moich oczach mysz wciskała do norki w ziemi orzech. Wzięłam głęboki oddech, żeby dołączyć do kolegów pracujących w domu, ale było za późno. Jeden biegł w kierunku schodów, hamując odruch wymiotny, za nim drugi.
-Mamy wszystko- stwierdzili. -Wracamy.
-Nie wracam, dajcie mi klucze, ułożę plan oczyszczenia tego domu.
- Będziesz tu sama ze szczurami i tym wszystkim? Nie żartuj.
- Nie żartuję. Muszę tu chwilę popracować.
Salon
Uwolniłam fotel od kolumny przedwojennych francuskich magazynów (część spakowałam do swojej torby). Piękne zdjęcia: rodziny arystokratów, główki ludzi wielkości groszku, ale można dostrzec rysy twarzy. Musiałabym tu zamieszkać, żeby otworzyć wszystkie gazety, obrócić powoli każdą stronę. Może tak zrobię, przeczytam też wszystkie książki staruszki, śmieci będę wyrzucać. Szczury? To mądre zwierzęta. Będę je karmić w ogrodzie o jednej porze. Zaprzyjaźnię się z nimi. Pluskwy? Te zabiję. Kiedy poznam lektury, zrozumiem to wnętrze, staruszki, ją i siebie.
Rozłożyłam na fotelu mon imperméable. Tak, l’ imperméable, pamiętam to słowo. Kiedy ostatnio mówiłam po francusku? Kiedy czytałam jakąś francuską książkę? Tu ich stosy. Część lektur jest po niemiecku, z tymi już nie poradzę. Mein Kampft?! Biblie po francusku, angielsku, niemiecku. Adolf Hitler Mein Kampf (Mon combat), jest tłumaczenie dla petenowców (dzięki petenowcom mogłam najadać się w podparyskiej willii, gdzie słyszałam głos polskiego intelektualisty: wy Francuzi nigdy nie spłacicie długu swoich faszystów wobec świata, szczególnie wobec wschodniej Europy), książka z notakami na marginesach, podkreślonymi zdaniami. Pierwszy raz w życiu trzymam w rękach wyrok śmierci na miliony. Wyrokiem są słowa, między innymi wspomniane przez Hitlera słowo: Żyd, a potem historia żydowskiego chłopca ze szkoły, który był zbytnio powściągliwy, wywołując w grupie równieśników nieufność. Cenzura w Polsce nie pozwalała na druk tej książki nawet dla celów naukowych. Wiedziałam, że niektórzy Ślązacy radzili sobie z potrzebą jej czytania, ale oni mówili po niemiecku. Staruszka chyba znała wiele wyrywków w oryginale i tłumaczeniu z nich par cœur. Wybierała odnoszące się do Boga, metafizyki :
Nie wstydzę się powiedzieć, że porwany gwałtownym zachwytem, upadłem na kolana i z przepełnionego serca dziękowałem Niebiosom, że dały mi szczęście żyć w tych czasach.
Odwieczna natura bezwzględnie karze tych, którzy; łamią jej prawa. To daje mi przekonanie, że działam w imieniu Wszechmogącego Stwórcy.
Francuzka wybierała fragmenty, których autorstwo możnaby przypisać świętemu. Wyobraziłam sobie salon, kiedy żył jej partner. Pod ścianą stolik nakryty: czystym, koronkowym obrusem, figurka miłosiernego Chrystusa z malowanym, gipsowym sercem na wierzchu, świeczniki. Obok fortepian z nutami Richarada Wagnera na pulpicie, on siada bokiem do niej, ona czyta jak brewiarz:
Jestem przekonany, że działam jako agent naszego Stwórcy. Walcząc z żydami, wykonuję pracę Pana Naszego
Jakże nędzne są myśli ludzi małych.
Kilka tygodni później wróciłam do domu staruszki. Pracownicy socjalni z dumą oznajmili mi, że wszystko stamtąd wyrzucili. Zostawili tylko potrzebne sprzęty i ozdoby na ścianach, ale nadal mają problem ze znalezieniem opiekunki w tym miejscu. Popatrzyłam na stare, odklejające się tapety, które pamiętały tamten dom, wypchaną głowę jaguara, jego szklane oczy, otwarty pysk nade mną, figurkę Jezusa i w końcu widoczny krzyż w oknie, który teraz zdominował wystrój całego wnętrza. Na przecięciu zielonych ramion miał szybkę z czerwonego szkła, wyciętą w formie kwadratu.
Jakaś opiekunka z Polski wytrzymała tu ze starszą panią trzy dni. Uwielbienie Hitlera przez staruszkę, nie pozwoliło Polce na wyrozumiałość w stosunku do maleńkiej, słabej fizycznie, schorowanej, samotnej kobiety. Opieka społeczna znając moje doświadczenie (praca w okolicach Wezuwiusza z włoską faszystką cierpiącą na chorobę Alzheimera) poprosiła mnie o pozostanie przy potrzebującej pomocy starej madame-lady. Odmówiłam. Usunięto bez mojej wiedzy, moje wymarzone lektury. Po co miałabym tu siedzieć, co robić całymi dniami z babcią? Odkryłam jednak, że jedna biblioteczka ocalała. Mogła mi wystarczyć na kilka miesięcy.
Zostanę, na próbę.
Na początku były kształty, kolory, światło, ale duch, który to stworzył czuł się samotny, chciał z kimś porozmawiać. Otworzyłam na przypadkowej stronie książkę Jeanne. Angielki, która wśród Anglików szczeka, Francuzki, śpiewaczki operowej. Biblioteczka z nutami i większość przez lata nagromadzonych w jej domu przedmiotów, znalazły gdzieś nowe miejsca. Mity aborygenów autralijskich trafiły do mnie. Pytałam o książki związane z Wagnerem, przepadły. Nie dowiem się nigdy, jak dokładnie miały wyglądać udrapowania kurtyny wagnerowskiej. Sen o teatrze był jedynie jednym z wielu koszmarów. Ważne jest to, co w tej chwili użyteczne. Łatwo nie zauważyć popadania w patologiczne zbieractwo, nie poradzić sobie z przecieraniem wąskich szlaków pomiędzy nagromadzonymi kolekcjami. Osoby dobrze wykształcone, Jeanne taką jest (i ja, choć moja edukacja stanowi wartość jedynie dla mnie) należą do grupy ryzyka. Mnogość informacji, którą trzeba zarchiwizować, może być pobudką do zachowań uznanych przez medycynę za patologię.
Jeanne jest bezdzietna, nie jak Zhao Xiangyuan, Chinka, matka artysty, która przez sześćdziesiąt lat żyła w małym domku w Pekinie. Po śmierci męża zaczęła zbierać przedmioty, które były w zasięgu jej wzroku. Kolekcja trafiła do MOMA i innych galerii, przynosząc pomysłodawcy ekspozycji i jej dziedzicowi, synowi pani Zhao, wielkie uznanie w świecie sztuki. Instalacja Song Donga Waste Not robiła wrażenie. Żałuję, że nie miałam żadnego wpływu na zbiory Jeanne. Nasze połączone światy: jej muzyczny, a mój, malarki (chociaż mój zbiór nut też jest imponujący) mogłyby przynieść sztuce jeszcze ciekawsze efekty.
Warhol (w Stanach Zjednoczonych kilkadziesiąt milionów osób cierpi na messie syndrom ) miał szczęście, pozwolił sobie na gromadzenie zakupów w dużej przestrzeni swojej nowojorskiej kamienicy, ale Jeanne zajmuje typowy angielski domek. W jego wnętrzu, które przestało już być terenem patologicznego zbieractwa, plaga szczurów -współlokatorów, musiała się pogodzić z trudnościami w znalezieniu kryjówek. Część zmarła, łakomiąc się na zatruty pokarm. Jeanne trudniej teraz będzie ukryć przed opiekunem alkohol (kiedy lekarz prosił ją o spożycie większej ilości płynów przed badaniem krwi, wypiła szklankę whisky).
Na którą półkę w Polsce odłożę pierwsze materiały o Australii? Przewodniki po świecie, sztuki prehistoryczne? Na żadnej nie ma już miejsca. Muszę przejrzeć nagromadzone lektury, nieużyteczne teraz są zagrożeniem dla porządku społecznego. Przez nie utracę kontakt z ludźmi, będę zaniedbywać higienę osobistą i kiedyś nie zdołam dojść do kuchni, by ugotować wodę na poranną kawę. A gdyby pozbyć się obrazów i rysunków, zawalidróg, jak mawiała ciocia z opowiadania o tym samym tytule, ścieżki staną się szersze. Mogłabym ustawić półki na książki. Może wyrzucić wszystkie prace i lektury przywiezione z Francji? Zapomnieć o języku Balzaca? Pozbyć się poezji Włochów z ulic Neapolu. Kiedy czytam jedną książkę, druga musi być choć otwarta, musi poczekać. A jeśli już do niej nie wrócę? Skąd mogę mieć pewność, że w ogóle do czegoś wrócę? Ile zapamiętałam przeczytanych w życiu zdań? Na pewno nie powtórzę jednego własnego wiersza. Pierwszy pamiętam. Po nim kilkadziesiąt lat bez pisania. Teraz za dużo, żeby cokolwiek zostało w głowie na stałe.
Na czas sprzątania Jeanne zabrano z domu. Obiecano jej, że wróci do swoich czterech ścian. Warunkiem była akceptacja obcej osoby pod swoim dachem, dzień i noc. Nazywano ją house keeper. Duma Jeanne nie pozwalała na opiekunkę. Mogłam zacząć z madame nowy okres w życiu, bez książek, możliwości gromadzenia rysunków. Malowanie na czystej wykładzinie dywanowej wykluczone. Zorganizowanie pracowni w cudzym domu, źle widziane, słoiczki z farbami, pędzlami, płótna, szmaty, zapachy- niemożliwe. Alkohol niedozwolony, szczury wybite. Wstajemy rano, Jeanne szczeka. Proponuję kawę, może mój francuski okaże się pożyteczny. Jeanne dalej swoje. Wracam do łóżka, patrzę w sufit. Czekam na pająka, na coś, co może wydarzyć się na suficie (jak w mieszkaniach La Pedrery, chociaż nieliczni lokatorzy wyrównali sufity-płaskorzeźby Gaudiego). Szpetna lampa, ale posiada silną żarówkę. Po co tu dobre światło? Jeanne wyje. Podaję jej kawę i kanapkę. Jest zadowolona. Skomli, jak moje psy zostawione w Polsce. Łasi się, chce być głaskana po głowie. Prosi o whisky (poprawnie, po angielsku). Nie ma whisky, żadnego alkoholu. Wali pięścią w stół. Kanapka nasiąka rozlaną kawą. Jeanne wyje i szczeka na przemian. Wychowuje mnie na własne szczenię.
Zdarzało się, że zwierzęta ratowały ludzkie dzieci. Niektóre nauczyły się od rodziców adopcyjnych ćwierkać, ruszać rękami jak skrzydłami, inne skakały niczym małpy po drzewach, chodziły na czworaka. Były takie, które znały język psów lub kotów. Część z nich zmarła, gdy wróciły do ludzi.
Fareham, styczeń/luty
Rysuję palcem na brudnym stole Andamany.
– Jeanne, wiesz co to jest?
Nie czekam na odpowiedź. Archipelag wysp, o którym wiedział Marco Polo. Był pewien, że tam mieszka lud Psiogłowych. Sam tego nie wymyślił.
- To daleko?
- Nasze Andamany są tu na stole.
- Chcę być psem, mówić językiem, który zrozumie Andamańczyk- krzyczy Jeanne po francusku. Wyje.
– Udawać psa?
– Jeanne, na powitanie trzeba tam zapłakać jak człowiek. Taki zwyczaj.
- Nie chcę płakać- mówi Jeanne. -Nalej whisky. Darowali mi wolność, łaskę powrotu do swojego domu, który urządzili jak własny. Pustka im nie zagraża. Wyrzucili Wagnera?
Milczę. Jeanne płacze jak dziecko.
- Mamy Andamany, Jeanne.
Fareham, marzec
Jeanne budzi się z krzykiem. Robię jej niespodziankę. Maluję nad łóżkiem świętego Guineforta – psa (Guinefortów męczenników jest dwóch: człowiek i pies). Kształt aureoli z obrysowanego talerzyka deserowego (szkoła Nowosielskiego, kiedy skończył poczęstunek na przerwie, malując świętych lubelskiego ikonostasu).
– Jeanne, to święty pies, ludzie zabili go oskarżając o coś, czego nie zrobił. Uzdrawia i strzeże chore dzieci.
Jeanne głaszcze Guineforta.
– Szkoda, że nie jest pudlem. Mój biedny Berlioz zmarł. Nie ma drugiego Berlioza.
– Od dzisiaj znam dwóch. Sam Berlioz w Nicei odkrył drugiego Berlioza.
- Człowiek to nie pies, sama wiesz.
kwiecień
Przyprowadzam na kolację znajomego z ulicy. Obserwuję go od miesięcy. Zawsze o tej samej porze zbliża się do tej samej kamienicy, w której sprzątam apartament. Richard jest emerytowanym inżynierem. Lubi czytać, przesiaduje w bibliotekach. Nie znosi widoku wyrzuconego słowa drukowanego. Zbiera w pojemnikach na makulaturę stare gazety. Przy okazji bierze coś tam z pojemników na plastik. Wraca wieczorem z kilkunastoma siatkami, przenosząc je z ławki na ławkę, po kilka naraz. Długo nie wiedziałam, gdzie dokładnie mieszka. Raz pozwolił mi, sobie pomóc. Wnieśliśmy siatki na piętro. Richard zaprosił na herbatę. Drzwi otworzyły się na tyle, by móc się przepchnąć bokiem, przy równoczesnym wspinaniu się po hałdach gazet. W salonie było możliwie. Tu mieszkał jego przyjaciel aktor jąkała, który rozkładał na podłodze teksty ze swoimi rolami. Usiłował chodzić między nimi. Przypominało to ruchy bociana. Nie bardzo chciał rozmawiać, twierdził, że przygotowuje się do spektaklu. Na mój widok wykrzyknął:
- Ko, ko, ko bieta! Mam dwie dwie kobiety, trzy, cztery. Nie dwie, jedną. Kobietę mam nnna pewno.
Spojrzał na białego manekina o kobiecych kształtach, który służył mu za notatnik. Wokół sutek był wyraźniejszy od wszystkich napis, mówiący o fragmencie rzeczywistości i jej udziale w sensie uniwersalnym (Schulz).
– Proszę mi nie przeszkadzać.
Richard wyjaśnił, że przyjaciel pracuje od kilku lat nad „Manekinami” Schulza, dawno temu wyrzucili go z teatru, czeka wciąż na swoją rolę.
Jeanne, Richard, whisky, ja
Richard wyciąga z kieszeni złożoną w kosteczkę kolorową gazetę. Rozkłada.
R: Ile tu linii? Czas, który wygląda tu tak solidnie, stał się wirusem niszczącym nasze mózgi, drugą głową potworka, wrośniętym w mózg móżdżkiem obcej istoty.
J: Richard, będę mówił po niemiecku, to pięknie brzmi.
R: Mam jeden mózg. Mówią, że zachorowałaś, że nie widzisz, co się wokół ciebie dzieje.
J: Co ty? Niewidoma? Kiedy ustawiłam ściany we wszystkich wejściach do swoich pokoi, musiałam zamieszkać w norze wygrzebanej w ogrodzie. Teraz, kiedy dokonali sterylizacji mieszkania, wynieśli moje życie na śmietnik, przejrzałam na oczy! Moje życie to wirus? Dla kogo?
R: Wolter opisał doświadczenie Newtona ze ślepym od urodzenia. Gdy po operacji zobaczył, wydawało mu się, że to, co widzi, leży na jego oczach, dotyka ich, jak przedmioty dotykają skóry.
J: Powinnam teraz czuć to samo, co uzdrowiony, dotykania źrenic przez pustkę.
R: Nie czujesz tego, białych ścian na oczach?
Jeanne zawyła jak pies. Potem zaczęła szczekać.
J: Czuję więcej, że pustka jest jak katarakta o wiele bardziej niebezpieczna od poprzedniej narośli. Wchodzi przez oczy do głowy, stamtąd do całego ciała. Staję się formą dla otoczenia, którą muszą ominąć. Wybebeszyli mnie, pozbawili pamięci o zmarłych. Pamięć była w les choses, w mojej głowie nie mogło pomieścić się wszystko, to zrozumiałe.
R: Po co tobie ta pamięć? Życie różni się od materii chemicznej, (Kaftan bezpieczeństwa, London). Po co życie przedmiotom?
J: Ty o to pytasz? Po co twoim książkom obliczenia do budowy mostów, płycie muzyka Wagnera, gazecie historia o wybuchach wojen?
R: Nie zrozumiałaś. Pytam, czy wiesz, dlaczego właśnie my musimy to wszystko przygarniać, jak zziębnięte bezdomne szczeniaki, które bez nas i tak znalazłby na świecie jakieś miejsce.
J: Bo my żyjemy niczym przedmioty, których nikt nie przygarnął. Jak kochankowie muru berlińskiego. Wybraliśmy obiekty, skazane na unicestwienie.
R: Jeanne, mam gdzieś mur berliński, nie rozczulaj się nad sobą. Może jesteśmy wybrańcami rzeczy? Może to one nas przygarniają? One są darem Boga, my odpadkami.
J: Dary, które blokują wejście do kuchni, łazienek? Wyrzucają nas z własnych domów, bo żyjąc z nami, nie dały się zauważyć?
R: Projektanci naszych domów popełnili jakieś błędy, skazując nas na ten chaos.
J: Przed porządkiem był chaos, a słowa nie poprzedziła myśl, jakoś tak było u Jana. O jakich błędach projektów domów mówisz?
R: Nasze domy nie mieszczą istoty rzeczy.
J: Jednostki chorobowej? Wsadzali cię w kaftan?
R: Nie, dali mi wybór. Czyszczą mi mieszkanie raz w roku na święta i dlatego uznają, że jestem zdrowy.
J: Kto?
R: Ci co nasłali mi ją, tę co patrzy się na nas i ciągle coś pisze. Tę, co mnie do ciebie sprowadziła.
J: Mówiła, że poznała cię w Paryżu.
R: A to dobre, w Paryżu powiadasz. Pewnie myli mnie z kimś innym. Ona mogła być w Paryżu?
J: Richard (Jeanne, powtarza imię wymawiając je po francusku).