fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Ewa Kłobuch

11/2024

a wtedy

 

zamknie oczy

nagość dłoni rozebranych z młotka i dłuta

może peszyć

uwięzionego w lipowym klocku ptaka

 

choć wydobył zaledwie kontury

żadnych szczegółów

po których rozpoznałbyś zamiary

 

co z tego że nie zaśpiewa

chyba że w ogniu rozjarzony boleśnie

sękatą nogą wyrzuci iskry

nim wzleci hen

 

unosząc ze sobą swąd palonych piór

dojrzewających jeszcze

w pękających słojach

 

 

tajemnica Vermeera

 

czy tło ma oddać nastrój

kierunek myśli

nikt nie odgadnie

kiedy tak patrzysz na mnie

przeze mnie

błyszczy perła

przyćmiewa blask twoich oczu

 

a może to tylko światło

może przygasł już wcześniej

i po to ta błyskotka

jak jedyna gwiazda na niebie

zachmurzonym ręką artysty

 

a może to nie niebo

może to ściana

do której przyparta

odwracasz wzrok i nie wiem

czy bardziej się boisz

czy wstydzisz

 

rozchylasz usta

nadstawiam uszu i głuchnę na świat

na ciebie

i cichnę twoim milczeniem

nieobecna jak reszta

pominięta przez pędzel

buty van Gogha

 

przecież musiał być ktoś gotowy pójść

za tobą mistrzu

mimo tych butów

nie do kościoła nie do tańca

zamszowo nijakich

brązowych i zmęczonych jak ty

 

szaleństwo niczym namiętność

spalało was oboje aż do wystrzału

po którym proch na ubraniu na rękach

 

niepotrzebne to pociągnięcie za spust

które nie poderwało od stołu

jedzących kartofle

nie zwiędły od niego słoneczniki

nie zadrżało gwiaździste niebo

 

tylko rozwiązane sznurówki

jasno mówiły że spacerniak nieczynny

i nigdzie już nie pójdziesz

 

a przecież musiał być ktoś

w Paryżu Londynie czy Arles

gotowy wyrwać języki podszeptom

 

 

madonna niekarmiąca

 

już mi nie miniesz

czekałam długo

i ani się tobą pochwalić

ani zaprzeczyć istnieniu

większych od ciebie widziałam

więc nie do końca oślepłam

 

moja matka

która od piersi nie odstawi nawet głupca

przy życiu jak za rękę przytrzyma

a uścisk ma pewny

moja matka

ze sutkami wyciągniętymi

przez głodnych hołubiona

powtarza za mną przykazanie miłości

i drogi dokłada bym mogła iść

 

podstawia wyschniętą pierś

i ssij ssij jak mantrę powtarza

z taką pewnością

że nawet jeśli usta mam puste

to nogi gotowe do marszu

widzenia Marii

 

w jej ogrodzie co noc gromadzą się wisielcy

niektórych już zna i wymieniają uprzejmości

nowi milczą skupieni na śmierci

kołysząc się miarowo uspokajają nurt odległej rzeki

 

Maria wyobraża sobie wtedy że przechodzi po wodzie

po tamtej stronie czeka wszystko czego się wyrzekła

kusi obiecany odpust i miejsce na odwieszenie krzyża

 

w jej ogrodzie szumi i złowróży

zwłaszcza gdy patrzeć pod światło świat staje się przejrzysty

by w końcu rozmyć się przeistoczyć w wielobarwną plamę

do starcia powieką albo rękawem

 

tym bardziej gdy sączy się siąpi uwalnia przez pory

sól ze sparciałych sznurów czy lizawki w miejsce księżyca

na szczęście na wszystko jest sposób

i Maria zakrywa defekt kolejną głową

 

do świtu powinna się utrzymać

Skip to content