fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Do piekielnego dna

                  Największy błąd jaki może zrobić facet po wejściu do baru, to podrywanie pracujących tam dziewczyn. Doskonale o tym wiedziałem, każdy to przecież wie, bo to wiedza powszechna. Sami rozumiecie, jak jest kiedy się pije, głowa staje się coraz cięższa, umysł proporcjonalnie lżejszy, a język wpada w nieskrępowaną samowolę. Nietrudno wtedy o kłopoty i robienie oczywistych głupstw. A jeżeli uważacie, że jesteście na tyle wyjątkowi, że wasza gadka ruszy magicznie jakąś barmankę czy kelnerkę, to tkwicie w dużym, smutnym błędzie.

                   Siedziałem przy barze na stołku pokrytym popękaną, czarną skórą. Piłem piwo, bo niby co innego, cholera, mogłem tutaj robić. To ten typ baru, gdzie powietrze jest gęste od szarego, papierosowego dymu. Za ladą stała Kamila. Takie imię od niej wyciągnąłem, ale nie byłem pewien, czy nie wcisnęła mi kitu. Miała jasne farbowane włosy kończące się na  ramionach, ciemne brwi i jeszcze ciemniejsze oczy. Okrągłą, przyjemną twarz zdobił srebrny kolczyk w niedużym nosie. Do tego piersi i tyłek na miejscu. W sam raz.

                   Oglądałem ją sobie znad kufla bardzo długo. Przez cały ten czas próbując do niej zagadać. Rzucałem jakieś uwagi, które okazywały się drętwe. Na żartach się nie znałem, ale próbowałem coś sprzedać. Nic z tego nie wychodziło. Wyraźnie ją nudziłem.

– Ilu takich natrętnych gości, jak ja, masz w tygodniu? – zapytałem ją w końcu.

– Całą masę – parsknęła na odczepne.

– A ilu o to pyta?

– Tylu samo.

                   Wiedząc, że nic z tego nie będzie, zszedłem ze stołka i rzuciłem jej sowity napiwek. Niezbyt mnie było stać na takie gesty, ale chyba wypadało, to jakoś zrekompensować. Na do widzenia jeszcze raz obejrzałem sobie jej cudowną dupcię w czarnych legginsach. Cholera jasna, że też goście tacy jak ja, nigdy nie dostają podobnych słodkości. Zanim wyszedłem, podbił do mnie koleś, który chyba robił tam za ochronę.

– Jak jeszcze raz będziesz zaczepiał panie, to inaczej pogadamy – rzucił groźnie.

– Że co?

– Mówię, żebyś się tu już więcej nie pokazywał.

– A co? To twoja matka, czy jak?

– Nie. Dziewczyna.

Zrezygnowany machnąłem na niego ręką. Pieprzony białorycerz się znalazł.

                   Wylazłem stamtąd i po kilku krokach jakichś dwóch kolesi spytało mnie o ogień. Nie miałem. Chuj im w dupę, dwa dziwne typy, głupi i głupszy. Ruszyłem przed siebie, ulicą oświetloną przez wysokie lampy. Warkot aut był nie do zniesienia. Postanowiłem udać się na przystanek, a z niego pojechać do akademika. W autobusie nie wydarzyło się nic ciekawego, poza rzygającym w rogu nastolatkiem o zielonych włosach. Banda, jego mieszanych płciowo kumpli, zaśmiewała się w głos. Wysiadłem i powlokłem się do starego, szarego klocka o trzech piętrach. W prawie wszystkich oknach paliło się światło. Był przecież piątek wieczór, więc mnie to kurwa nie dziwiło. Wszedłem do środka, ale portier zatrzymał mnie z zaskoczenia. Pieprzony czujny cieć, lepszy niż najdroższy system alarmowy.

– STAĆ! – krzyknął przejęty i wylazł ze swojej prowizorycznej strażnicy.

– O co chodzi? – spytałem znużony.

– Pan tutaj mieszka?

– Oczywiście, że tak. Co za głupie pytanie.

– Pytanie jak pytanie.

– Dwa dni temu też mnie pan zatrzymał.

                   Przez chwilę przyglądał mi się z uwagą. Może w końcu mnie zapamięta – mieszkałem tutaj już od przeszło dwóch miesięcy. Oczy tego starszego faceta miały dziwny, rozgorączkowany wyraz. Czoło brzydko mu się marszczyło. Na nosie wyrastał czarny, długachny włos, wywołujący odruch wymiotny. Właśnie. Zachciało mi się rzygać. Gdy już prawie na gościa puszczałem pawia, w ostatniej chwili udało mi się połknąć kwaśnego bełta.

– Czy Pan coś pił? – spytał zaskoczony.

– Pił? – odbiłem.

– Jest pan pijany?

– Nigdy w życiu.

– Przecież widzę.

– Jak Bozię kocham, że nie.

                   W końcu dał mi spokój. Wtedy spróbowałem wejść po schodach na ostatnie piętro – wspięcie się tam zajęło mi znacznie więcej czasu niż zazwyczaj. Wydawało mi się, że są ruchome. Uciekały spod moich nóg. Raz prawie się wywaliłem. No i nagle, nie wiadomo kiedy, natknąłem się na Baśkę.

– Cześć Marcel – rzuciła z uśmiechem, zatrzymując się.

– No – odbeknąłem.

– Co ci jest?

– Za dużo wypiłem.

– Idziesz do siebie?

– Chyba tak.

– Spać?

– Nie wiem. Może.

                   Przyjrzałem jej się w przelocie. Miała ostry makijaż. Usta wymalowała tak, że wydawały się dwa razy większe niż zazwyczaj. Biała koszulka kończyła się nad pępkiem, czarna spódniczka w połowie ud. Poza tym nic ciekawego w niej nie było. Ciemnoblond włosy z jaśniejszymi pasemkami związane w koński ogon. Małe piersi i średni tyłek. Baśka jak Baśka, żadna mi nowość. Byliśmy na jednym roku i nawet się lubiliśmy. Poza tym dziewczyna lubiła seks, podobno. Ja się nigdy nie załapałem, chociaż odnosiłem wrażenie, że wystarczyło zapytać. Tak jak teraz. A może to tylko alkohol. Czasami wydaje nam się, że coś wiemy, a tak naprawdę gówno wiemy.

– Mogę do ciebie wpaść za kilka minut, jak chcesz – oznajmiła, osobliwie mi się przyglądając.

– Po co? – spytałem głupio.

– Po co, po co. Nie wiem. Pogadać. Napić się. Jest piątek wieczór, wciąż nie ma północy – wyjaśniła pogodnie.

– Zobaczę.

– Mieszkasz pod 304?

– Tak jest.

– No to może wpadnę. Narka.

– Trzymaj się.

                   Poszła na dół, a ja wspiąłem się na ostatnich kilka schodków i stanąłem wreszcie przed moimi drzwiami. Szukałem klucza w spodniach. Nie mogłem go znaleźć. Do chuja. Gmerałem we wszystkich dziurach i nic. Chyba go zgubiłem.

                   Ktoś przechodząc obok mnie, zapytał, czy wszystko gra. Odparłem, że tak, ale w sumie, to nie jego biznes i może wypierdalać. Gość mnie wyśmiał, a ja w końcu znalazłem ten cholerny kluczyk. Wsadziłem go do zamka i przekręciłem. Tak jest. Wsadziłem i przekręciłem, a nie wyjąłem. Tak to się robi.

                   W środku nie było nikogo. I całe szczęście. Poszedłem do łazienki, zapaliłem światło i pochyliłem mój zmęczony łeb nad kiblem. Wyrzygałem się solidnie, od razu mi ulżyło. Po brudnej posadzce przebiegł duży karaluch. Urwałem dwa listki papieru toaletowego i z furią tygrysa dopadłem go. Miałem jebanego. Zabiłem. Spuściłem go w kiblu.

– Bon voyage – rzuciłem na pożegnanie.

                   Potem przepłukałem usta zimną wodą i wyszedłem z klopa. Ciemny pokój wypełniła pomarańczowa łuna, bijąca od miejskiej lampy. Zdjąłem buty, rozebrałem się do połowy i wpakowałem do wyra. Drugie łóżko, stojące pod przeciwną ścianą, było puste i idealnie zasłane. Mój współlokator, pieprzony pedant i miłośnik Lionela Richiego, pewnie pojechał do domciu, do swojej mamusi. Cwel jeden. Nienawidziłem gnoja. Z wzajemnością oczywiście.

                   Chyba urwał mi się film, bo ocknąłem się dopiero na odgłos pukania. Podniosłem się,  chwiejnym krokiem podszedłem do drzwi i otworzyłem. Na korytarzu stała Baśka. W tej swojej kusej koszulce i fajnej spódniczce. Nogi błyszczały jej niezdrowo w żółtym świetle żarówki, wiszącej w korytarzu.

– Śpisz? – spytała prześmiewczo.

– Tak.

– A co powiesz na to?

Wyciągnęła zza pleców pół litra czystej Żubrówki. Miła dziewczyna.

– O Jezu… – wyjęczałem.

– Daj spokój. Będzie fajnie. Obiecuję.

– Okej. Wchodź.

                   Wpuściłem ją do środka i zajrzałem do szafek w poszukiwaniu jakiegoś szkła. W małej lodówce była butelka 7UP, należąca do mojego drogiego współlokatora. Wziąłem ją, zrobiłem nam po drinku, a potem zabrałem się do pokoju. Usiadłem na swoim łóżku, a Baśka na tym idealnie posłanym. Upiła solidnie ze szklanki.

– Cholernie mocny mi zrobiłeś! – skrzywiła się z niesmakiem.

– Nie ma za co.

                   Usiadła obok mnie, przyciskając swoje chude, gładkie udo do mojego. Poczułem ostry zapach jej perfum, a może dezodorantu. W każdym razie nienajgorszy. A co mi tam, pomyślałem. Żyje się raz i krótko. A potem ją pocałowałem. W usta. Długo i namiętnie. Dzieci kwiaty zamieniły nas w łatwą generację.

– Internet miał nam ułatwić życie, miał zrobić z nas nadludzi, pozwolić latać w kosmos, dać dostęp do nieograniczonej wiedzy, a my tymczasem wchodzimy głównie na strony z pornosami i się masturbujemy. Niezłe z nas małpy – wypaliłem bez powodu.

– Nigdy o tym nie myślałam, ale chyba masz rację – przyznała.

                   Wypiliśmy drinki, w międzyczasie sporo się całując. Gadaliśmy też trochę o duperelach i studiach. W końcu poszedłem zrobić nam po nowej porcji, a Baśka schowała się w łazience. Dźwięk lejącej się z kranu wody sprawił, że zachciało mi się spać. Kiedy wyszła, oznajmiła z wyrzutem: – Widziałam w łazience karalucha.

– W całym akademiku jest ich pełno, nic nowego.

– U mnie w pokoju nie ma.

– Nie?

– No nie.

                   Wróciliśmy na moje wyro. Ona napiła się znowu, ale ja powąchałem tylko szklankę i od razu mi się cofnęło. Za dużo dzisiaj wypiłem, zdawałem sobie z tego sprawę. Ale popadłem w dziwny stan, osobliwe szaleństwo. Chciałem więcej i więcej, do odcięcia, do końca, do piekielnego dna. Przemogłem się więc i wypiłem od razu połowę, jakoś przeszło przez gardło. Dziewczyna utkwiła we mnie swoje jasne oczy.

– Hmh? – zamruczałem tylko, bo wiedziałem, że każde nowe zdanie powstające w głowie, wyjdzie z moich ust kompletnie przeinaczone.

– Masz gumki? – spytała niby obojętnie.

                   Pokiwałem głową twierdząco. Potem wstałem, sięgnąłem do portfela i wyjąłem jedną. Położyłem się obok niej. Baśka odstawiła pustą szklankę na parapet. Pocałowała mnie szybko, a następnie pochyliła głowę i zaczęła gmerać przy moim rozporku. Pomogłem jej i po chwili mój wciąż miękki penis wylądował w jej ustach. Przez chwilę patrzyłem na jej wargi obejmujące, będącego jak z gumy, małego. W końcu coś tam drgnęło. Pomyślałem o niesprawiedliwości w tych kwestiach, o tym, że przecież w drugą stronę, to faceci nie bardzo. Nie widzi nam się jakoś lizanie przygodnych cipek. Nie robimy tego, raczej nie – chyba ze strachu.

                   W każdym razie udało jej się postawić mnie do pionu. Zdjęła majtki i rzuciła je na podłogę. Podciągnęła swoją spódniczkę i usiadła na mnie okrakiem. Wszedłem w nią bez oporu i było to całkiem przyjemne. Ściągnęła przez głowę koszulkę, potem stanik i siedziała tak na mnie naga. Jej piersi naprawdę były małe i spiczaste, z drobnymi brodawkami. Jeździła na mnie i jeździła. Chyba sprawiało jej to sporo frajdy, bo co jakiś czas stękała zadowolona. Może nawet osiągnęła orgazm, nie jestem pewien. Straciłem rachubę czasu, ale w końcu przyszła i moja kolej. Baśka zlazła ze mnie, położyła się na plecach i rozłożyła nogi, a ja zadarłem tę spódniczkę do góry. Nie bardzo przyglądałem się cipce, ale raczej miała goloną na zero, bo przecież to jasne w XXI wieku, że wszyscy golą się na zero, chcąc odróżnić się od małp. Wszedłem w nią i zacząłem dymać jak zwierzak. Pchałem i pchałem, mocno i szybko, chcąc mieć to już za sobą. Nie patrzyłem na nią, tylko  gdzieś w bok, w sumie to zamknąłem oczy. Długo nie mogłem skończyć, byłem w sztok zalany. Zacząłem nawet obawiać się, że nic z tego nie będzie. Tkwiłem między jej nogami i cały czas, sumiennie waliłem ją niczym zaprogramowany. Chyba jej to nie przeszkadzało. Kiedy w końcu zacząłem się spuszczać, to myślałem, że nigdy nie skończę. Wreszcie wszystko ze mnie zlazło: cały zły wieczór, nieudana akcja z barmanką, kiepski stan ducha, słaba praca i dziesiątki odsyłanych opowiadań. Kij w oko całemu światu. Przez kilka sekund byłem królem. Kilka nędznych, ale moich, sekund. Wystarczy.

Skip to content