fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Cofać się

W ciągu ostatnich dwóch godzin szesnaście razy wyglądałem przez okno i nasłuchiwałem. Był środek nocy. Pięć razy okrążyłem dom. Za każdym razem będąc pewnym, że ktoś mnie obserwuje. Rozmowy z telewizji i radia zaczęły wydawać mi się ciekawe. Każde niedosłyszane słowo domowników, mówiło o mnie. Bezsenne doby i śpiące tygodnie dzieliły ze mną ostatnie miesiące. Piękno w snach kończyło się zawsze mdłą rzeczywistością. Życie już tylko pytało: po co?! Odpowiedzi i wyjścia z tego widziałem wszędzie. Na balkonie, w gniazdkach, jedząc widelcem, krojąc nożem, zakładając pasek, wiążąc sznurówki, odpalając kuchenkę. Śmierć była już wszędzie. Rano krakała za oknem, a wieczorami wyła z psem. Może szukałem ucieczki, otwierając i grzebiąc w szufladach, półkach i szafie po parędziesiąt minut, kilka razy dziennie.

Wyłączony telefon izolował. Zasłony zastygły w miejscu na wiele dni,  może tygodni. Omijały mnie widoki zmian pogody, pór dnia, a nawet roku. Jedynie deszcz stukał w parapet. Wiosna wdzierała się z wiatrem przez otwierane z rzadka drzwi. Wzbijało to kurz, który tańczył z dymem fajek, nawet długo jeszcze po ucieczce wiosny.

Paranoje minęły.

            Wyszedłem z domu w dzień, dawno tego nie robiłem. W oknach i na balkonach podparta blokowa starszyzna. Pod kebabem kolejka. Pod całodobowym dwa rowery. Bezdomne psy i czarne reklamówki z wielkim napisem: Alkohole 24h, krążą między nogami. Pełne śmietniki i puste miejsca dla inwalidów. Wielka, stara brama otwiera się po cichu.  Ponadstuletnia kamienica straszy dzieci i turystów. Drewniane schody miękko uginają się pod ciężarem stóp. Kolega otwiera drzwi i zaprasza do swojego muzeum. Choruje, jego matka zresztą też. Meble pokrywają opakowania: leków, petów, puszek i strzykawek z rozwodnioną krwią.

– Daj mi dziesięć na sen – powiedziałem, kładąc parę blaszek na stole.

– Coś jeszcze? – zapytał Artur z energią.

– Nie.

– Mam coś, weź to sobie. Ja tego nie lubię.

Ręką grzebnął w brudach na stole i rzucił mi saszetkę.

 – Feta? Pół? Dzięki! – pstrykając palcem w saszetkę, odpowiedziałem z zadowoleniem.

– Spoko, jednemu takiemu małolatowi ogarniałem i odbiłem trochę.

            Schowałem wszystko do kieszeni: amfetaminę i prochy na sen. Usiadłem obok niego przed laptopem. Wyjąłem do połowy pustą paczkę Classiców i poczęstowałem. Dym tańczył znów z kurzem, na pewno dłużej i energiczniej niż u mnie. Artur po chwili wyjął spod stołu dwa czteropaki piwa. Po jednym na głowę. Zgniotłem czwartą puszkę i rzuciłem na dywan. Wylądowała obok braci. To była duża rodzina, wielopokoleniowa. Podałem rękę Arturowi i wyszedłem. Na klatce było ciemno, za oknem też. Miasto ucichło i słychać było świerszcze. Każdy schodek skrzypiał i to skrzypienie roznosiło się po całej klatce. Brama była jeszcze głośniejsza. Trzasnęła, zamykając się własnym ciężarem. Wracałem do domu najkrótszą znaną mi drogą. Mijałem śmietniki otoczone górką brudów na chodniku. Parking był już pełny, ciemność zakrywała ręce pełne roboty.

Puste zbiorniki paliwa i wnętrza aut odkryje światło alarmu, kogutów albo słońca.

            Kolejka pod nocnym. Ludzie noszą pełne, czarne reklamówki: Alkohole 24h. Pod kebabem pusto, nie ma już nawet bezdomnych psów. Przez balkony i okna wypadają kolory, pół bloku dziś podróżuje, większość przed zielonymi wyspami. Reszta została w mieszkaniach. Nie polecieli, nie było wolnego pilota. Dochodzę do domu. Wyjmuję z kieszeni dwie saszetki. W jednej proszki na sen, w drugiej amfa. Nie wiem od czego zacząć, czy od śpiącego tygodnia czy bezsennej nocy…

Skip to content