11/2024
wiersz o nieodbytym spacerze
gdy rzeczywistość zawodzi
uciekam w sen
więc spaceruję z tobą
pod kopułą klonów i kasztanowców
a słońce złoci twoje włosy i liście
miłorząb nad stawem
wróży nam długą rozmowę
a my nieopodal na ławeczce
pijemy herbatę z filiżanek zielonych
jak jego liście
aromat róży i wanilii
dopełnia chwilę szczęścia
więc idziemy alejkami parku
stukają nasze buty i kasztany
wypychamy nimi kieszenie
uśmiechamy się do siebie
i na przekór miłorzębowi
nie mówimy nic
czasem milczenie znaczy więcej
niż słowa
miało być
miało być
jak w niebie
były przysięgi
że miłość aż po grób
wesele
i ślubne prezenty
o czym myślisz teraz
gnana wyzwiskami
pchająca samotnie wózek
z owocem
czy nadal miłości
o trzy kroki
przed swym oprawcą
czy jeszcze pamiętasz
słowa miłości
dłonie ściśnięte w pięść
czy są zdolne
do pieszczoty
miało być
jak w niebie
a jest piekło
zwyczajnie codzienne
nie zatrzymasz
trzymałeś miłość
jak motyla
starając się nie dotykać
delikatnego rysunku
skrzydeł
odfrunął
trzymałeś miłość
jak motyla
wiedząc że może odfrunąć
mocno przytulałeś
do siebie
udusiłeś go
trzymałeś miłość
jak motyla
nie za mocno by nie zgnieść
nie za lekko by nie odfrunął
zbudowałeś dla niego
wspaniały pałac
umarł z tęsknoty za słońcem
zwiedzanie obozu Gross-Rosen
w tym obozie
nie było komory gazowej
więźniowie umierali sami
lub przy niewielkiej pomocy
oprawców
wystarczyła praca ponad siły
limit granitowych trumien
wynoszonych na plecach
po drabinie
z dna kamieniołomu
omsknięcie się nogi
na śliskim szczeblu
dzienne racje żywności
przy których umarłby
wróbel
szybko zmieniały chłopów
na schwał
w powłóczące nogami cienie
bicie na śmierć
za zbyt wolną pracę
lub dla zabicia nudy
stało się rutyną
powodem do przechwałek
nadczłowiek Kurt Vogel
szczycił się
zabijaniem jednego więźnia
dziennie
jakże mam chodzić po ziemi
która nasiąkła śmiercią
jak deptać trawę
wyrosłą z ich życia