06/2020
Z Niedokończonego Listu
Któraś
kochała górskie stoki
i przeguby sennej chryzantemy
purpurę wina i subtelny odblask porcelany
jak antylopa wabiona krętymi ścieżkami
i od ksiąg wielu przebieglejsza
bolesna w powstawaniu jesieni
i nieodgadniona w psalmach lata
Któraś
poszła za Mistrzem i Fausta śladami
odświeżała pieszczotę ogień rozpinała
biegnąca chyłkiem wśród
pochodni i mroźnych galaktyk
z obrysowanym na tarczy
cieniem mojego cienia
Której
motyli i źródeł nie zmogły
lata świetlne ani strzępy nocy
tylko zakątki nieba rozszeptane
zawirowały w brązowych parkach
oczu i zastygła gdzieś po nas
bezimienna pamięć klejnotu
i ciernia
Dumka
Wyjęła kierpce z podręcznego schowka
i spytała o szczegół nie pamiętam jaki
wybiegła potem i znikła na wrotkach
a za oknami sylfidy niebieskie majaki
taka Cameron Diaz prawie w ramce
wyjętej z kadru to w nim tli się pamięć
wolna od zadrżeń i nagich roztańczeń
więc dla niej ametyst a mój tylko kamień
gdy powróci klamka przechowa jedwab
skórki słońcem spryskanych węgierek
opowie o kotach o które nikt nie dba
i zajmie się z czarnej jagody deserem
może dumkę zanuci przepowie coś z ręki
talią bosko przejęta etc. i tak dalej
ale jeszcze jej nie ma nie ma też piosenki
cicho-sza frunie crescendem parkowej alei
Prawie Gioconda
W kocich jej uskokach lekko przesilone piękno
gdzieniegdzie tygrysi pazur, ostrze zbitego kryształu.
Potrafi wszystko prawie; ruszyć północą na bungee,
wspiąć na stromą skałę, crawlem przebyć zalew.
Niespokojna z natury, naglona pośpiechem porzuci
parasol na rzecz dziurawych na ganku wiaderek.
Uparta, to i przepowie co trzeba z fusów lub sufitu,
a kocha mantrę, byle horoskop i ble-ble wróżbitów.
Po trosze sobą chwilami przejęta, z iskrą w oku
zaprze się siebie, nawet wbrew solówkom kura.
Traci, gdy zechce na wadze, zyska w porze krachu,
taka świeża w powietrzu, co ma przeczuje zawczasu.
Kalendarium przewertuje wietrząc własną szansę,
zapomni o świecie całym złakniona awansów.
W sporach nieustępliwa więc postawi na swoim,
do detali ma słabość, acz brak dla nich pokoi.
Lubię się z nią droczyć, poprztykać, pokłócić,
bywa, że wciągnąć serio w arkana rozmowy.
Tyle wiem o niej, a jednak ulotna to wiedza,
niewiele z ryby w dyskursie o uchu od śledzia.
Jej imię? Dla dyskrecji samej zamilknę tym razem.
i tak syknie; wiersza tego nie puszczę ci płazem…
Kobiety
niedokończone w porę sonaty lipca w płynnej fantasmagorii
nawet w orkiestrach zmieniających niewidoczne instrumenty
ukłonie Menuhina obok podawanej mu lekko róży
zachwyty zaranne nad łagodnością przełęczy ramion
i ust zachłannie wędrujących po listkach jabłoni
otrząsające się z igliwia niewczesnych ukojeń
Julie szarych balkonów Desdemony śmigłych autostrad
Guerniki ikon rzeźbionych na pofałdowanych pagórkach pościeli
pochylone nad ceremoniałem toalet ikeban piękna
pralniami słynącymi z wyższości potu nad mydlanym
przepychem balii to znowu wznoszące lustrzane toasty
tu i ówdzie niewolnice nazbyt serio branych złudzeń
ostrożnie ścierające ślady szminki po nagłych rozstaniach
dyskretne kolekcjonerki łez w okrucieństwie samotnych
wieczorów ruchome cele łowców łatwe łupy zdobywców
tylko od czasu do czasu zbawiane na frachtowcach rozkołysanej
burzą alkowy biegną pod słońce smagane deszczem małych
konieczności karmią gruchające gołębie tęsknoty
i biel listów bezzwrotnych zazwyczaj adresów zawsze
gotowe zalśnić nagością dojrzałych owoców morza
i spłonąć na koniec w całopalnym akcie
żywej pochodni wiersza
02/2020
NOKTURN. IN MEMORIAM
pamięci L.N.
Mówiła; wiersz ci się teraz spóźnia, a konwalie
z wolna już leśne porastały wzgórza. Zazwyczaj
wchodziła najciszej, na palcach. Niczym Berenika
zalotnie odrzucała warkocz. Krucha róża rosarium
w świetle wieczornej lampy. Ćma nie do wypłoszeń.
Czasem zmieniała detale: i wtedy zamiast foto w sepii
wieszała pejzażyk z chabetą. Zwykle w porze letniej
deseń sukienek łączyła w jedno marchewkę i groszek.
Tak, pamiętam, w filmach Rohmera kochała wiecznie
zagubione dusze. Słodycz truskawek. Ballady Brassensa.
Milkła jakby wpół słowa. Brak pytań pokrywała śmiechem.
Którejś jesieni zadzwonił telefon. Nad cudzym wierszem
szukałem jej śladu. A tu głos jakiś obcy i na pewno nie ten.
Cisza. Życie? Już po życiu. Jak zawsze raz gorsze, raz lepsze.
O V E R P E T R A R K A
… A w jej uśmiechu dojrzewał rozmaryn,
Cząber, kolendra, ziele i gałka muszkatu.
Okno w kuchni otwarte, profil tamtej Sary
Ze szkiców Chagalla lub bogini z Aten.
I ta przebiegłość słońca, co rozsiewa złoto,
Które w kadrze zamyka giętką postać świata,
By z wyobraźni w jedno połączonym cnotom
Nadać to imię śpiewne, by mieć gdzie powracać.
Ono wyznacza dojrzałość szlachetnego wina,
Pogodę tarasów z otwartym widokiem na morze,
Muzykę podobną Błękitnej Rapsodii Gershwina.
Potykam się o słowo, ale nigdy nie wypowiem
Niczego tak niepewnego jak mgła na rozdrożach,
Miłować to jak na dnie utraty odzyskiwać zdrowie.
2020.04. 17
INTRODUKCJA. IWASZKIEWICZ
Stary Poeta zamilkł i odszedł w nieznane
Staw jego martwy prawie Ni śladu łabędzia
Tak jak ramiona młoda kalina wyciąga gałęzie
Trawom najchłodniej tuż nad samym ranem
A jeszcze wczoraj fontanny życiodajne krople
Wysyp biedronek wokół Bujna akwaforta lata
W dali chichoty dziewcząt Świetliki na czatach
Dzienne sprawy zamknięte Uśpione te nocne
Ty znasz ów niepokój Wstrzymanie oddechu
Chwile niby to wieczne Lecz jak sen lub mara
Słowa co zwykły wypadać z kolein zawierzeń
Więc odejdźmy stąd Skoro już nie ma powrotu
Ścieżkom obce już kroki Splotom nasze dłonie
To oczu rozstanie Żalu nieuchronny moment
2020.05.15/16